Słowo i Życie - strona główna  
  wydawca      prenumerata       redakcja        e-mail
        

OLIVER SINTON

RUMUNIA '90

[Słowo i Życie nr 1-2/91]


Znaliśmy już kłopoty związane z taką podróżą - konieczne przygotowania, stosy dokumentów w urzędach celnych, przegląd samochodów. Otrzymaliśmy pieniądze, zapełniliśmy samochody różnymi produktami, wiele osób trwało w modlitwie o nas, zespół był gotowy do drogi - ale nie wiedzieliśmy, co przyniesie nam trzecia podróż do Rumunii.

Żeby opisać wszystko, co wydarzyło się w trakcie naszej podróży do Iasi, małego miasteczka we wschodniej części Rumunii, trzeba by napisać książkę. Chciałbym tu wspomnieć tylko o niektórych wydarzeniach. Tylko dzięki łasce Bożej, 22 listopada '90 dotarliśmy do rumuńskiej granicy. Polacy z dużą ilością żywności nie tylko nie wzbudzili entuzjazmu, ale nawet nie zwrócili uwagi rumuńskich celników. Nie bardzo mieli ochotę otworzyć swoją granicę. Dla nas był to prawdziwy test wiary i cierpliwości, zważywszy na przeciągające się oczekiwanie w temperaturze dużo poniżej zera. Wreszcie, po dalszych blisko godzinnych formalnościach, pokonaliśmy przejście graniczne. Następny postój zaplanowaliśmy w baptystycznym zborze w Oradei, niedaleko granicy.

Zbór w Oradei jest najbardziej znanym zborem w Rumunii. Jest zarazem największym zborem baptystycznym w Europie. Zostaliśmy przywitani przez dużą grupę zborowników i kilku pastorów (myślę, że jest tam przynajmniej pięciu pastorów – bo podczas każdej podróży spotykałem innego). Przekazaliśmy zborowi trochę żywności, aby odciążyć samochód i zaczęliśmy go przygotowywać do pokonania górskich dróg prowadzących do Iasi.

Wyruszyliśmy z Oradei, obiecując, że w powrotnej drodze zjawimy się na poniedziałkowym nabożeństwie młodzieżowym. Jechaliśmy osiem godzin ścieżkami prawie nie do przebycia (nie drogami). Niekiedy posuwaliśmy się z prędkością 10 km na godzinę. Wreszcie wczesnym popołudniem dotarliśmy do Iasi, odnaleźliśmy człowieka, z którym mieliśmy się skontaktować - Dana - i przekazaliśmy mu przywiezione artykuły żywnościowe: ryż, cukier, masło, wędlinę, owoce, olej i witaminy.

Wcześniej powiedziano nam, że miasto to wygląda tak samo jak Lwów. Z tego, co mogliśmy zobaczyć, wszystko się dosłownie rozsypywało - drogi, mieszkania, budynki. Okazuje się, że większość pomocy przeznaczonej dla Rumunii pozostaje w zachodniej części kraju – tutaj, w Iasi prawie nikt i nic nie dociera. Był to dla nas niesamowity kontrast w porównaniu ze zmianami, jakie zaobserwowaliśmy w Oradei czy wcześniej w tym samym roku w Timisoarze. Dopiero tutaj uzmysłowiliśmy sobie, jak olbrzymie zmiany w sytuacji gospodarczej nastąpiły w zachodniej Rumunii dzięki pomocy innych państw.

Jedna jednak rzecz była identyczna - gorące przyjęcie i radość w sercach chrześcijan. Doświadczyliśmy wspaniałej społeczności i w domach, i w zborach. Na nabożeństwie zorganizowano dla nas polskiego tłumacza. Jedyną niedogodnością były moskity - podobno są tutaj przez okrągły rok!

Nasz powrót przez góry nie obył się bez przygód. Awaria hamulców w Volkswagenie, zjeżdżającym z góry, mogła spowodować śmiertelny wypadek. Dzięki łasce Bożej nic się jednak nie stało. W rezultacie przybyliśmy do 0radei dzień później. Wzięliśmy udział w młodzieżowym nabożeństwie, na którym było obecnych około 800 osób. Przekonaliśmy się po raz kolej,ny, że Rumuni naprawdę potrafią wspaniale śpiewać - wciąż mamy w pamięci ich chór młodzieżowy. Po miłym, nocnym postoju ruszyliśmy w drogę powrotną do kraju.

Opuszczaliśmy Rumunię z ulgą, ale zarazem dziękując Bogu, że ubogacił nas doświadczeniami, przez które przeszliśmy. Wiemy, że Jego łaska była z nami przez całą tę podróż - wyszliśmy bez szwanku z dwóch, potencjalnie śmiertelnych, wypadków. To, co widzieliśmy w tym kraju, pozostawiło w nas trwały ślad. Niełatwo będzie nam zapomnieć ludzi i miejsca, które odwiedziliśmy - ich trudności i niedostatki będą stale powracały do naszych serc i naszych modlitw.

[Tekst opublikowany w „Słowie i Życiu” nr 1-2/91].


Copyright © Słowo i Życie