Julia Miara

O Chrystusie dowiedziałam się w muzeum

Pochodzę z Gruzji. W moim otoczeniu panowała ideologia marksistowska. Jako dziecko wychowywane w społeczeństwie ateistycznym, nie wierzyłam w istnienie Boga. Okres nastoletni był dla mnie rozpaczliwym poszukiwaniem sensu życia. Zadawałam sobie pytanie, po co człowiek żyje. Obserwowałam ludzi wokół mnie, by poznać, co jest celem ich życia.

Niektórzy przez całe życie zdobywali wiedzę. Jednym z takich ludzi był rektor mojej uczelni. Byłam na jego pogrzebie i wtedy zrozumiałam, że cała mądrość, gromadzona przez niego przez całe lata, przepadła w jednym momencie. Co mu ta wiedza dała? Umarł, jak każdy - pomyślałam sobie. Gromadzenie wiedzy nie będzie celem mojego życia.

Zaobserwowałam, że inni żyją po to, by mieć. Przez całe życie koncentrują się na gromadzeniu dóbr. Pewnego razu widziałam, jak płonął dom bogatej rodziny. W jednym momencie przepadł cały ich dorobek. Wtedy doszłam do wniosku, że gromadzenie bogactwa nie może być sensem mojego życia.

Widziałam też takich, co żyją po to, by zostawić po sobie potomstwo. Ale pewnego dnia zobaczyłam w telewizji zupełnie samotną matkę, która na wojnie straciła męża i siedmiu synów. Myślałam o tych, którzy stracili swoje dzieci i na starość zostawali sami, i stwierdziłam że to też nie może być sensem mojego życia.

Jedyne, co mi jeszcze zostało, to żyć dla innych, starać się być im potrzebną, pomagać. Zaczęłam więc budować przyjaźnie, z poświęceniem służyć ludziom. Ale po paru latach, gdy sama znalazłam się w trudnej sytuacji, gdy to ja potrzebowałam pomocy, strasznie się zawiodłam. Przeżyłam gorzkie rozczarowanie, odkrywając, że wszyscy - nie wyłączając mnie - są egoistami. To moje rozczarowanie przerodziło się u mnie w nienawiść do siebie samej i do ludzi wokół mnie.

Stwierdziłam, że nie ma niczego, czemu by warto było poświęcić swoje życie. Doszłam do wniosku, że nie ma po co żyć. Te myśli wpędziły mnie w depresję, myślałam wtedy o samobójstwie, ale nie miałam odwagi, żeby sobie coś zrobić. W sercu odczuwałam niesamowitą pustkę, którą zaczęłam zapełniać aktywnym życiem. Między innymi zaczęłam podróżować, zwiedzać zabytki. Odwiedzałam muzea i często widziałam tam malowidła, przedstawiające Chrystusa. Dziwiło mnie tylko, że nie było żadnej informacji o tej postaci, a nie wiedziałam, gdzie mogłabym czegoś się dowiedzieć.

Mój brat w tym czasie mieszkał już w Polsce. Gdy po raz pierwszy go odwiedziłam, dostałam od niego ilustrowaną książkę o życiu Jezusa. Książka bardzo mi się spodobała, ale potraktowałam ją jako jedną z legend. Zauważyłam też, że w Polsce wielu ludzi chodzi do kościoła. Ale wydawało mi się, że ci ludzie oszukują samych siebie. Chciałam im jakoś to uświadomić. Pewnego dnia znalazłam się przed jednym z kościołów. Zastanawiałam się, z kim by tu porozmawiać i udowodnić mu, że się myli. Wszyscy śpieszyli się, więc pomyślałam, że może powinnam pójść do księdza, on przecież musi mieć dla mnie czas. Ale nie wiedziałam, gdzie go szukać w pustym kościele. Czułam się bardzo bezradna i zła na siebie, że nie radzę sobie w życiu. Wtedy podeszło do mnie młode małżeństwo i spytało, czy chciałabym porozmawiać z nimi o Chrystusie.

Byłam tym bardzo zaskoczona i spytałam, dlaczego do mnie podeszli. Odpowiedzieli,  że to Bóg ich do mnie przysłał. Wtedy uwierzyłam, że Bóg istnieje i mnie kocha. Dowiedziałam się, że jestem grzeszna, ale Bóg kocha mnie do tego stopnia, że oddał swojego Syna na śmierć za moje grzechy. Wtedy zapragnęłam, aby Jezus stał się moim Zbawicielem i Panem. W modlitwie poprosiłam Go, by wszedł do mojego życia, przebaczył mi moje grzechy, aby kierował mną i przemieniał moje życie według swojej woli.

Od tego momentu zaczęłam inaczej patrzeć na ludzi. Przestałam ich nienawidzić, a zaczęłam kochać. Z mojego życia zniknęła pustka. Życie dla Jezusa stało się sensem mojego życia.

Po powrocie do Suchumi rozmawiałam ze wszystkimi wokół o mojej wierze w Boga. Rozmawiałam o Bogu nawet z moim szefem w pracy, który był przewodniczącym partii komunistycznej na mojej uczelni. Z tych rozmów wynikało dla mnie jedno - brakowało mi argumentów, by do swojej wiary przekonać innych. Bardzo chciałam poznać kogoś, kto by mi wszystko dokładniej wyjaśnił.

W następne wakacje zginęła w wypadku moja bratowa. Dwie małe bratanice zostały bez matki. Mój brat zaproponował, żebym przeprowadziła się do Polski i zajęła się wychowaniem jego dzieci. Bardzo się tego bałam, bo nie miałam żadnego doświadczenia, a mama byłaby daleko. Niepokoił mnie też problem obcego języka, brak życia osobistego, znajomych i przyjaciół. Bałam się tego wyjazdu i początkowo modliłam się o to, żeby KGB nie dało mi pozwolenia na wyjazd.

Przez dwa miesiące, mimo starań mojego brata, nic się nie działo. W pewnym momencie zaczęłam już nawet myśleć, że być może Bóg jednak chce, bym znalazła w Polsce, bo będę miała szansę spotkać wierzących ludzi, od których nauczę się wyjaśniania mojej wiary. Toczyłam wtedy wielką walkę wewnętrzną i w końcu poddałam się woli Bożej. Powiedziałam: Boże, jeżeli dzięki temu wyjazdowi poznam ludzi, od których nauczę się o Tobie, to gotowa jestem jechać, ale Ty wiesz, że nic nie potrafię, więc błagam o pomoc. Następnego dnia KGB zadzwoniło do mnie do pracy z informacją, że otrzymałam pozwolenie na wyjazd.

Po przyjeździe do Polski miałam wrażenie, że moje życie osobiste się skończy, że opieka nad dziećmi będzie jedynym moim zajęciem. Gdy zagadywałam sąsiadów na temat Boga, wszyscy reagowali jakoś dziwnie, przekonywali mnie, bym nie wpadała w przesadę. Co jakiś czas otrzymywałam różne niemoralne propozycje. Odpowiadałam na to, że mój Bóg nie pozwala mi na coś takiego. W odpowiedzi słyszałam: „Pójdziesz do spowiedzi i wszystko będzie w porządku”. A ja wtedy mówiłam: „Ja chyba wierzę w innego Boga niż wy. Ten wasz Bóg wygląda mi na fajtłapę”. Modliłam się, by Bóg dał mi poznać ludzi, którzy traktują Go serio i wierzą w Niego całym sercem.

Potem, dzięki znajomym mojego brata, trafiłam do Ruchu Nowego Życia. Mogłam wzrastać duchowo a też uczyć się praktycznie, jak innym opowiadać o Chrystusie. Potem Bóg powołał mnie do pracy dla Niego, jako pracownika Ruchu Nowego Życia. Będąc jeszcze w Krakowie, zdecydowałam się również na przyłączenie do środowiska ewangelicznego. Po wyjściu za mąż przeprowadziłam się do Warszawy. Oboje z mężem przyłączyliśmy się do Społeczności Chrześcijańskiej na Puławskiej.

Jestem ogromnie wdzięczna za to, że dzięki niezwykłemu działaniu Boga odnalazłam sens i cel życia, że mam możliwość służenia Mu.

Copyright © Słowo i Życie 2005
Słowo i Życie - strona główna