numer 4/2004


Paul Borthwick

GDY BÓL STAJE SIĘ WIĘZIENIEM
Co dobrego może wyniknąć z cierpienia?

W filmie „The Princess Bride” Nieustraszony Pirat Roberts obnaża romantyczną czułostkowość głównej bohaterki, Księżniczki Buttercup. Kiedy ona lamentuje nad utratą ukochanego, on strofuje jej użalanie się nad sobą: „Życie to ból, Księżniczko, a każdy, kto mówi, że jest inaczej, próbuje coś ci sprzedać”.

Czy kiedykolwiek myślałeś podobnie, że życie to ból? Że przyszłość to niewiele więcej jak jeden długi ból serca: emocjonalny, fizyczny czy powodowany relacjami międzyludzkimi? To uczucie często intensyfikuje się wraz z wiekiem, gdy poznajemy ból nie tylko jako doznanie nagłe, ale chroniczne. Nagły ból może być nieznośny, ale mija po relatywnie krótkim czasie: łamiemy kość, przyłapujemy dziecko na kłamstwie, nasz budżet zostaje nadszarpnięty nieoczekiwanymi wydatkami, nasi rodzice nadużywają naszej gościnności w czasie wakacji.

Jednakże chroniczny ból ciągnie się w nieskończoność, bez żadnych widoków na jego ustanie: lekarz stwierdza artretyzm; niezamężna córka oświadcza, że jest w ciąży; nie jesteśmy w stanie spłacić długów i tracimy dom; nasi schorowani rodzice muszą zamieszkać u nas.

Nagły ból to noc w areszcie. Chroniczne cierpienie to wieloletnie więzienie bez możliwości zwolnienia warunkowego.

Dla mnie i mojej żony ciągły ból to zaburzenie relacji rodzinnych z powodu rodzica-alkoholika. To opiekowanie się innym z rodziców z chorobą Alzheimera. To również życie z nieuleczalną chorobą.

Niezależnie od tego, czy nasz ból ma charakter duchowy, fizyczny, ekonomiczny czy dotyczy relacji międzyludzkich, wielu z nas identyfikuje się w swoim życiu z chroniczną formą któregoś z nich. Jak możemy wytrwać, kiedy modliliśmy się o ulgę, o uzdrowienie czy uwolnienie, a Bóg nie dał nam odpowiedzi takiej, jakiej się spodziewaliśmy? A w istocie, idąc krok dalej, jak poprzez ból możemy wzrastać?

Szlifowanie charakteru

W wieku czterdziestu lat stwierdzono u mnie cukrzycę typu 1, tak zwaną „młodzieńczą” (niektórzy mówili nawet, że ta diagnoza potwierdziła moją niedojrzałość!). Modliliśmy się w tej sprawie i oczekiwaliśmy cudownego ozdrowienia, lecz Bóg nie zainterweniował. Tak więc prowadzę życie uzależnione od insuliny. Uważam na to, co jem, badam poziom cukru w mojej krwi i wstrzykuję insulinę co najmniej cztery razy dziennie. Bez takiej dyscypliny ta chroniczna choroba prowadziłaby do uszkodzenia nerek, chorób serca, ślepoty czy amputacji.

Nienawidzę mojej cukrzycy. To moje więzienie.

Borykałem się z myślą, dlaczego Bóg pozwolił na takie cierpienie. To zmaganie się pozwoliło mi wzrosnąć. Bóg użył – i nadal używa – mojej cukrzycy, aby rozwijać mój charakter. Moje doznania znajdują potwierdzenie w Piśmie Świętym, które wielokrotnie poucza, że wzmacniamy się poprzez ogień i cierpienie. Kogo Pan miłuje, tego karze (Hbr 12,5-6), a to często wiąże się z bólem (w. 11). Ale rezultat jest tego wart, przynajmniej z Bożej perspektywy. To pozwala ukształtować nasz charakter na wzór Jezusa na parę konkretnych sposobów.

Dzięki cukrzycy żyję każdego dnia coraz bardziej uświadamiając sobie moją zależność od Boga. Nie biorę już za pewnik tego, że będę długo żył, że będę widział, że rany na moim ciele będą się goić. Swoje życie traktuję jako dar. Zrozumiałem, w jak bardzo niewielkim stopniu panuję nad swoim zdrowiem i nad większością tego, co mnie spotyka. Ta świeża dla mnie zależność wyraża się w modlitwie. Teraz rozmawiam z Bogiem więcej i dziękuję Mu za rzeczy, za które przedtem nigdy nie dziękowałem. Przemiana w moim życiu modlitewnym pogłębiła moją więź z Bogiem poprzez poleganie na Nim z chwili na chwilę. Jak Asaf w Psalmie 73 nauczyłem się mówić: „Jesteś wszystkim, czego pragnę”.

Cukrzyca zmusiła mnie do większej samodyscypliny. Chociaż ćwiczenia fizyczne i utrzymanie właściwej wagi nie mogą mnie uleczyć, to jednak podnoszą jakość mojego życia. Widzę, jak te fizyczne metody przekładają się również na dyscyplinę duchową. Wprawiając się ćwiczeniach fizycznych, które wzmacniają moje zdrowie, robię też postępy w tym, co odżywia mojego ducha.

Bóg użył mojej ciągłej dolegliwości, bym miał więcej współczucia dla innych i więcej cierpliwości wobec siebie. Zanim dopadła mnie cukrzyca, spoglądałem na tych , którzy chronicznie cierpieli, myśląc iż powinni po prostu „przezwyciężyć to” i maszerować ku duchowemu zwycięstwu. Cukrzyca nauczyła mnie pokory. Pokazała mi, że zwycięskie życie w „więzieniu” nie jest łatwą kwestią cytowania wersetów czy nastawienia psychicznego. To może być długa, męcząca, codzienna podróż.

Niski poziom cukru – rzecz zwyczajna u insulinozależnych cukrzyków – sprawia, że bywam płaczliwy, zrzędliwy i generalnie nie do zniesienia. Te niekontrolowane huśtawki nastrojów sprawiły, że mam więcej zrozumienia dla mojej żony (przynajmniej ona tak twierdzi), kiedy fizyczne czynniki, typu hormony, wpływają na jej stan emocjonalny.

Nienawidzę swojego więzienia i gdyby Bóg otworzył wrota, z radością wyszedłbym na wolność. Jednakże, odnotowując jak mój charakter został przez to skorygowany, czuję się zobowiązany zgodzić się z psalmistą: „Dobrze mi, żem został upokorzony” (Ps 119,71).

Poszerzanie służby

Doznaję pocieszenia w moim cierpieniu, kiedy widzę jego pozytywny wpływ na mój charakter i moją relację z Bogiem. Znajduję pociechę, widząc jak Bóg używa mojego cierpienia dla pożytku szerszego audytorium.

Starotestamentowa historia Józefa potwierdza tę prawdę (1 M 37-50). Józef przez ponad dwadzieścia lat był uciskany i więziony. Emocjonalny koszt był tak ogromny, że przy pierwszym spotkaniu z rodziną, nie mógł powstrzymać łez.

Ostatecznie jednak dzięki swoim zmaganiom Józef mógł oglądać Boży zamiar dla jego cierpień: „Wy wprawdzie knuliście zło przeciwko mnie, ale Bóg obrócił to w dobro, chcąc uczynić to, co się dziś dzieje: zachować przy życiu liczny lud” (1 M 50,20)

Józef pojął, że jednym z Bożych celów w naszym cierpieniu jest nie to, by je usunąć, lecz nadać mu sens, znaczenie przemieniające życie każdego z nas i wpływające na życie innych.

Apostoł Paweł głosił, że Bóg „pociesza nas we wszelkim utrapieniu naszym, abyśmy tych, którzy są w jakimkolwiek utrapieniu, pocieszać mogli taką pociechą, jaką nas samych Bóg pociesza” (2 Kor 1,4). Opis cierpień Pawła (2 Kor 6,4-10, 11,23-29) przekonuje nas, że nie traktował lekko swoich trudności, ale widział w nich Boży zbawienny cel.

Po wielu błaganiach o uzdrowienie mnie z cukrzycy, w końcu postanowiłem modlić się w ten sposób: „No dobrze, Boże, jeśli nie uzdrowienie, to przynajmniej użyj tej choroby, by pomóc mi służyć komuś jeszcze”.

Kilka lat później, kiedy już dawno zapomniałem o tej modlitwie, przemawiałem na konferencji misyjnej dla młodzieży. Na jednym z seminariów napomknąłem o mojej chorobie, jako wyzwaniu dla mnie i mojej żony: zabieraniu igieł, insuliny i innych rzeczy do miejsc takich jak Kuba, Afganistan, Kolumbia czy Sri Lanka.

Po zakończeniu wykładu do przodu wybiegła siedemnastoletnia dziewczyna. Opowiedziała mi swoją historię zalewając się łzami. Zawsze wierzyła, że Bóg powołuje ją do pracy misyjnej za granica, ale kilka miesięcy przed tą konferencją stwierdzono u niej cukrzycę typu 1. Przeraziła się, że jej powołanie zostało anulowane. A potem powiedziała: „Ale dzisiaj usłyszałam, że pracujesz misyjnie nawet będąc cukrzykiem. I twoja historia dała mi nadzieję, że Bóg nadal może mnie użyć”. Przypomniałem sobie moja modlitwę sprzed lat i dziękowałem Bogu za to, że moja kondycja zdrowotna była zachętą dla tej młodej kobiety do życia pomimo jej dolegliwości.

Tego typu historia powtarza się często wśród naśladowców Chrystusa. Elżbieta była wykorzystywana seksualnie w dzieciństwie, więc w swoim Kościele zainicjowała grupę wsparcia dla osób z takimi problemami. Ernie składał świadectwo na oddziale chemoterapii, gdzie był leczony na raka – zanim umarł, prowadził innych do Chrystusa. Tony swój cotygodniowy czas w kolejce bezrobotnych traktował jako szansę do zachęcania bardzo czasem zniechęconych ludzi. Lee swój udział w grupie Anonimowych Alkoholików opisuje jako daną jej możliwość, by ludzi zmagających się z nałogiem połączyć z Bożą przebaczającą łaską.

Chory psychicznie krewny, zerwane relacja, gigantyczny dług – jakikolwiek bolesny problem, któremu musimy stawić czoło, może mieć inny wymiar, kiedy modlimy się tak: „Panie, użyj mojego bólu. Poprzez tę trudną dla mnie sytuację czyń coś dobrego w życiu innych”.

Apetyt na wieczność

Chroniczny ból nakierowuje nas również na Boże cele, dotyczące wieczności. W Drugim Liście do Koryntian, pisząc o cierpieniu, Paweł stwierdza: „Dlatego nie upadamy na duchu; bo choć zewnętrzny nasz człowiek niszczeje, to jednak ten nasz wewnętrzny odnawia się z każdym dniem. Albowiem nieznaczny chwilowy ucisk przynosi nam przeogromną obfitość wiekuistej chwały, nam, którzy nie patrzymy na to, co widzialne, ale na to, co niewidzialne; albowiem to, co widzialne, jest doczesne, a to, co niewidzialne, jest wieczne” (2 Kor ,16-18).

Cierpienia Pawła, dobrze obeznanego z różnorodnymi życiowymi utrapieniami, powodowały, że wyczekiwał on Nieba. Będąc w więzieniu pisał „Albowiem dla mnie życiem jest Chrystus, a śmierć zyskiem” (Flp 1,21). Jego doczesne cierpienie utwierdzało go w przekonaniu, że jego prawdziwe i stałe obywatelstwo jest gdzie indziej (Flp 3,20). Podejrzewam, że zainspirował go przykład Jezusa, który „zamiast doznać należytej mu radości, wycierpiał krzyż” (Hbr 12,2).

Pieśni, zwane przez nas spirituals, pisane były przez ludzi ciemiężonych i niewolników. Ich słowa, odzwierciedlające wyczekiwanie Nieba, pomagały przetrwać udrękę dnia. Ich życie było ugruntowane na słowach: „Na świecie ucisk mieć będziecie, ale ufajcie, Ja zwyciężyłem świat” (J 16,33). Dlatego śpiewali na swej drodze przez niewolę, że ich problemy wkrótce się skończą, bo odejdą, by być z Panem, gdzie nie będzie płaczu ani zawodzenia.

Chroniczny ból i trudności przypominają nam, że życie obejmuje również utratę: bliskich więzi, sprawności fizjologicznej, stabilności finansowej. Wyczekiwanie Nieba daje mi siły do przetrwania, ponieważ mówi mi, że nadchodzi dzień, kiedy niczego już nie utracimy. Bóg otrze łzy całego mojego życia i powita mnie u Siebie.

W codziennym zmaganiu się z cukrzycą, wizja Nieba pozwala mi się uśmiechać w wyczekiwaniu na wielką ucztę, którą będę się tam cieszyć, gdzie z pewnością będą lody, wata cukrowa i ciasto orzechowe. Mówiąc poważnie, każde nakłucie, każde badanie krwi, każde nowe powikłanie przypomina mi, że mój zewnętrzny człowiek niszczeje. Spoglądanie na życie przez okulary wieczności nakłania mnie do stawiania istotnych pytań: Czy dbam o swojego wewnętrznego człowieka? Czy żyję dla spraw wiecznych? Czy - jak Jezus - wybiegam poza trudności, skupiając się na radości, która mnie oczekuje?

Wiem, że nadchodzi dzień, kiedy otrzymam zmartwychwstałe ciało i nastanie kres wszelkich dolegliwości. Wiem, że nadchodzi dzień, kiedy Jezus otrze z naszych oczu wszelkie łzy: zerwanych więzi, słabego zdrowia, ubóstwa, złych wyborów. Jednakże teraz utwierdzam się w nadziei na Niebo poprzez wytrwałość i prosząc Boga o łaskę, by to moje więzienie było dla mnie okazją do kierowania mych oczu na wieczną nagrodę.

Od bólu do pasji

Być może największą lekcją, jaką wyniosłem z mojego cierpienia, było odkrycie zależności pomiędzy pasją i cierpieniem. Każdy z nas chciałby mieć więcej pasji, być żarliwym dla Chrystusa. Dowiedziałem się, że pasja wywodzi się z bólu. Czasownik pascho, (od którego wywodzi się pasja) znaczy dosłownie cierpieć, dlatego słowo pasja oznacza też mękę Chrystusa. Ból nauczył mnie modlić słowami: „Panie, użyj mojego więzienia, tej nieuleczalnej dolegliwości, abym był bardziej gorliwy w poznawaniu Ciebie. Proszę, przemień moje cierpienie w pasję”.

Modlę się o gorliwość, bym nadal pozwalał mojemu bólowi temperować moje użalanie się nad sobą, zgorzknienie, gniew, niecierpliwość i inne przejawy grzesznej natury. Chcę być jak Jezus, który „nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał” (Hbr 5,8). Modlę się o żarliwość, by ból otwierał mnie, kierował na kontynuowanie usługiwania innym. I chciałbym umieć tak współczuć, by oznaczało to dosłownie cierpieć razem z innymi.

I modlę się o rosnącą gorliwość dla wieczności. Nie chcę nadziei na Niebo odkładać na stare lata. Pragnę raczej, by moje codzienne „więzienie” uczyło mnie, co to znaczy cierpieć, zamiast doznawać należytej mi radości (Hbr 12,2).

Wygląda na to, że ból to taka niemile przez nas widziana droga do pasji. A jeśli jest jakaś krótsza ścieżka, wybierajcie ją. Bóg jednak często włącza do tego „więzienie”. Modlę się, byście wytrwali przechodząc przez swoje „więzienie” i pozwolili Bogu wypełnić w waszym życiu Jego zbawczy cel.

Tłum. z angielskiego A. Leszczyńska i N. Hury. Tytuł oryg. „When Pain is Your Prison”. Wykorzystano za pozwoleniem.


ZBOLAŁE MINY

Droga wiary czasem przypomina bardziej pełną emocji przejażdżkę kolejkę górską niż spokojną przechadzkę po lesie – zwłaszcza gdy musimy stawiać czoło trudnościom czy przewlekłemu bólowi. W trakcie takiej przejażdżki zaobserwowałem - u siebie i innych – następujące reakcje:

Gniew. W wieku 12-18 lat zdarzyły mi się przez cztery operacje, siedem złamań kości i mnóstwo innych koszmarów. Kiedy pękł mi dysk w kręgosłupie w 42. roku życia nawymyślałem Bogu: „Co za dużo, to niezdrowo”. On pozwala nam wymyślać, ale często pozostaje to bez odpowiedzi.

Użalanie się nad sobą. Gdy po wykryciu u mnie cukrzycy zobaczyłem w sklepie placek z dynią, zalałem się łzami. „Ależ ty przecież nie lubisz placka z dynią” – zaprotestowała moja żona. „Tak, ale nawet gdybym miał na niego ochotę, i tak nie mógłbym go zjeść” – odpowiedziałem. Użalanie się nad sobą rzadko bywa racjonalne.

Porównywanie się. Kiedy cierpimy, często wykrzykujemy: „Dlaczego ja muszę przez to przechodzić, kiedy inni mają tak lekko w życiu?”. Psalm 22, 37, 49, 73 i 88 – wszystkie one ilustrują, że takie zmaganie się nie było również obce autorom ksiąg starotestamentowych.

Rozpaczanie. Mam przyjaciela, który przeszedł przez 10 operacji korygujących wrodzoną wadę kości w jego nodze. Większość z nich przyniosła oczekiwany skutek, ale on wciąż rozpacza na myśl, ile stracił w pierwszych osiemnastu latach swojego życia, nosząc aparaty ortopedyczne i chodząc o kulach.

Zniechęcenie. W Psalmie 73 Asaf zapisał słowa, dobrze znane każdemu, kto zna chroniczny ból: „Moje trudności były tak ogromne, że prawie odpadłem; prawie się poddałem; prawie przestałem wierzyć” (parafraza moja).

Każdy, kto zmaga się z chroniczną dolegliwością, trudnościami czy cierpieniem, walczy z tego typu emocjami. Rodzina i przyjaciele, pisanie, czytanie Biblii, modlitwa, grupy wsparcia czy poradnictwo mogą pomóc, gdy poszukujemy łaski potrzebnej do radzenia sobie z naszym bólem.

Z czasem powoli uczymy się nie tyle panować nad naszą goryczą, co uwalniać się od niej. W miarę wygładzania się naszego charakteru, uczymy się zapraszać Boga, by zmieniał nasze nastawienie i perspektywy. Bywają dni, kiedy cieszymy się zwycięstwem, bywają dni, kiedy trzeba się zmagać.

Czasami najlepsze, co możemy zrobić, to zapiąć mocno pasy naszej wiary i trzymać się, ufając, że Bóg doprowadzi nas do końca tej przejażdżki – do miejsca, gdzie nasza podróż wreszcie nabierze sensu.

Paul Borthwick
Tłum. z ang. N. Hury. Tytuł oryg. „Pained Expressions”. Wykorzystano za pozwoleniem.




Copyright © Słowo i Życie 2004
Słowo i  Życie - strona główna