Słowo i Zycie - strona główna
 

Kwadrans

Zmierzch rozlany jak chude mleko. Wilgotna mgła opatula ludzi przemykających do domów. Wieczór nadchodzi krwawym zachodem słońca i krzykiem gawronów. 

Postanowiłaś wykraść choćby kwadrans, zanim ciemność zapadnie i rozpocznie się drugi akt codzienności. Leżysz na tapczanie zwinięta niczym kot. Łapczywie wchłaniasz ciszę i ciepło. Lubię te twoje drzemki. Nie wiem, które z nas bardziej potrzebuje oderwania się od monotonii zajęć i powtarzalności myśli. Chyba jednak ja. Nie odstępuję cię na krok, śledzę każdy twój ruch, wsłuchuję się w każde twoje słowo. Nie pozostawiam cię samej ani na chwilę, ja - w którego istnienie nawet nie wierzysz. 

Ten kwadrans drzemki to dla mnie jedyna okazja, aby wznieść się tam, gdzie moje miejsce. Poszybować do trzeciego nieba, w doskonałość, w świetlistą czystość, w świętość. I choć z dala spojrzeć na skraj szaty, która wypełnia świątynię. I wciągnąć woń modlitw i uwielbienia, posłuchać szelestu skrzydeł serafów. A potem boleśnie opaść w dół - do ciebie. 

Gdybyś poznała to, co ja mogę oglądać, twoje życie zmieniłoby się w jednej chwili. Ale ty tego nawet nie próbujesz. A przecież to nie dla mnie Bóg opuścił Swoje miejsce, nie mnie tak pokochał, nie z mojego powodu tak się uniżył i nie do mnie stał się podobny. Nie! To przez was i dla was opuścił tron, przeszedł między serafami, które nie śmiały choćby spojrzeć na Niego, i zszedł w otchłań zła i rozpaczy - na ziemię. 

Czy ty masz pojęcie, jak ona stąd wygląda? Wy szczycicie się nią i protekcjonalnie nazywacie "globalną wioską". Dla nas to wyjałowiona betonowa dżungla, ściek i jatka. Nie masz pojęcia, jaka ona była na początku. Ale ja widziałem tamte rośliny, morza, ryby, powietrze, zwierzęta... człowieka. Adam i Ewa w niczym nie przypominali Supermana i Barbie. Była w nich doskonałość i piękno, o których nie macie pojęcia. W ich ruchach, słowach, myślach i wyborach była doskonałość, powaga, prawość i godność, których daremnie dziś szukać. 

A jednak to dla was Najwyższy opuścił nas, którym dech zapiera wdzięczność za to, że nas stworzył, że możemy Mu służyć, że dane jest nam przebywać w Jego obecności. Za nas nie musiał umierać. O nie! I dlatego widok Dziecka w żłobie tak nas bolał i przerażał. My wiedzieliśmy, kim Ono naprawdę było. I leciały nam gorzkie anielskie łzy. Patrzyliśmy, jak dorastał, jak mężniał, jak jadł i rozmawiał, ale wciąż mieliśmy w pamięci to poniżenie, jakim dla Najwyższego było stanie się jednym z was. 

Ciebie wówczas jeszcze nie było i mogłem przez wieki obserwować ten rozpaczliwie smutny i coraz okrutniejszy świat. A im więcej czasu upływało, tym częściej zastanawiałem się, kim będziesz, kiedy się w końcu pojawisz. Przez lata, wieki i tysiąclecia patrzyłem i mówiłem: oby nie teraz. Ale z każdym rokiem było gorzej, więc z ulgą przyjąłem twoje narodziny. 

Wszystko byłoby o wiele prostsze, gdybyś choć na chwilę wzniosła się tu, gdzie ja jestem. Albo gdybyś pamiętała to, co dla mnie jest żywe jak teraźniejszość. Wtedy nie musiałbym tyle mówić. Jednak Najwyższy nie zaplanował dla was takiej drogi poznania. W swej mądrości i łaskawości oprócz pięciu zmysłów ofiarował wam jeszcze ten jeden - czuły i doskonały - przeznaczony do penetrowania niebiańskiej rzeczywistości. Jednak ty wytężasz wzrok, słuch i wyciągasz ręce, aby poznać to, co rządzi się innymi prawami, a odrzucasz tę jedyną drogę. I dlatego taką udręką jest dla mnie patrzenie na twoją pobożność. Jaki ból rodzi we mnie twój widok, gdy rozumem i inteligencją, a nie duchem i sercem, próbujesz rozpoznać, zgłębić, ogarnąć to, co stanowi Królestwo nie z tego świata. Gdy o własnych siłach usiłujesz przeniknąć to, co bez ożywczego tchnienia Pana jest jedynie martwą literą, wybitną literaturą, skarbem ogólnoświatowej kultury, kroniką narodu. Rozsadza mnie gniew, gdy patrzę, jak przerzucasz kartki Słowa. Jak obojętnie czytasz imiona tych, którzy poznali Najwyższego. Jak ziewasz nad opisami ich nawróceń, cierpień, duchowych rozterek. Czy ty wiesz, co czuję, gdy czytasz w kółko wybrane strofy Biblii? Jak śmiesz opuszczać resztę! Tobie wystarczyłoby kilka ksiąg, a każda z nich nie miałaby więcej niż dwadzieścia wersetów. A ja widziałem, jak Bóg tchnął w to Słowo moc i świętość. I one tam wciąż są. Obecne nieustannie. Wiem, że kiedy się nawróciłaś, doznałaś mocy Słowa. Nagle tak poruszyło ono twój umysł i serce. I miałaś absolutną pewność, iż kryje się w nim Boża moc. Ale przez całe lata otwierasz Biblię i siedzisz z kamiennym wzrokiem, kamiennym sercem, kamiennym umysłem... Och, przestaję panować nad sobą, gdy myślę o Słowie i o tobie. 

Wciąż jesteś dzieckiem w poznaniu, wyborach, rozróżnianiu, decyzjach, oddaniu. Zasuszyłaś w sobie wszystko. Nie znajdujesz czasu na pielęgnację wiary, społeczności, poznawania, słuchania. Nie poświęcasz czasu na wyciszenie w sobie szumu tego świata, by móc dosłyszeć szelest Najwyższego. Nie masz pojęcia, kim On jest! Gdybyś mnie, marnego anioła, zobaczyła teraz, padłabyś jak nieżywa. Czy wiesz, jaka moc, potęga i świętość biją od Boga? Dlatego ciskam się i płaczę, gdy widzę ciebie podczas modlitwy. Ty rozmawiasz lepiej z byle człowiekiem. Ty z większą uwagą dobierasz słowa, gdy mówisz przez telefon. Ty nie pozwalasz sobie na takie przejęzyczenia, gdy rozmawiasz z nieznajomym. Dobrze, zmieńmy temat, bo spali mnie ta żarliwość. 

Gdybyś porzuciła choć na chwilę swoje ciasne poglądy i krótkowzroczną naiwność, to w jednej chwili zrozumiałabyś, o co toczy się walka. I że ty nie jesteś jej celem, a jedynie narzędziem w pozbawianiu Boga należnej Mu chwały. 

Znam dobrze Przeciwnika. Był jasną gwiazdą, jaśniejącym synem jutrzenki. Pamiętam, jak zmieniał się w sposób trudny do uchwycenia. Aż w końcu przerażeni i zaskoczeni ujrzeliśmy całą jego nikczemność. Widziałem, jak został zrzucony, z takiej wysokości, odepchnięty od takiej bliskości. Obserwowałem, jak wkradał się do ogrodu, jak zasiał wątpliwość pierwszym pytaniem: Czy na pewno...? Gdybyś widziała to wszystko, wtedy byś rozumiała, że on przez tysiąclecia jedynie cyzeluje swoją taktykę, udoskonala i czyni ją coraz bardziej niewidoczną. A jednocześnie walka z wami staje się dla niego z dnia na dzień łatwiejsza. To niesamowite, jak potraficie pomijać ewidentne dowody, pozwalacie sobą manipulować, jak łatwo jest odwoływać się do waszych ambicji, honoru, rozumu, wartości. A w tym wszystkim kryje się ziarno pychy, która była początkiem grzechu i upadku Przeciwnika. 

Całe lata oczekiwał na główną bitwę. Kiedy pojawiło się wcielone Słowo, wiedział o tym pierwszy. Wielokrotnie próbował Go zniszczyć, wygubić, zastraszyć, przekupić. Już prawie uwierzył w zwycięstwo, gdy w ów Piątek zapanowała ciemność. Ale po Piątku przyszła Niedziela. Pamiętam jego niepokój, gdy zobaczył odwalony kamień. Jego przerażenie, gdy zaglądał w bandaże, i skowyt, gdy dojrzał ich pustkę. Jaka wściekłość go ogarnęła, że tacy jak ty staną przed obliczem Tego, którego on już nigdy nie ujrzy. 

Widziałem, jak próbował zastraszyć tych pierwszych, aby tylko nie rozeszła się Nowina. Aby nie wyszła poza drzwi pokoju na piętrze. Aby nie przebiła się poza mury Jeruzalem, poza Samarię, poza Azję, poza Europę. Ale widziałem też, jaką moc kryje w sobie Słowo. Ty nie wiesz, czym był dla nas widok płomyków ognia nad głowami uczniów. I ta ich odwaga, ta żarliwość, ta miłość, ta gotowość nawet na śmierć, kiedy w końcu pojęli wieczny wymiar człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo Boga. Czy wiesz, co działo się w niebie, gdy pięć tysięcy uwierzyło jednego dnia? Kapały nam niebieskie łzy szczęścia na widok ludzi, którzy byli gotowi dzielić się z innymi tym, co przez lata gromadzili dla siebie, bo zaufali Temu, który jest wierny i powróci w chwale. 

Pamiętam Pawła. Po spotkaniu Pana na drodze do Damaszku nie został następnego dnia ewangelistą ani nie założył szkoły biblijnej. On poszedł do Arabii i przez trzy lata wsłuchiwał się, rozważał i upewniał, oczyszczał i szukał woli Najwyższego, który miał teraz dla niego więcej niż jedno oblicze. On, który był uczonym w Piśmie, który był prymusem u Gamaliela, który Torę wyssał z mlekiem matki, przez trzy lata rozważał to, co zobaczył i usłyszał. Musiał sam wszystko zbadać i zgłębić, zanim - po czternastu latach - poszedł do uczniów. Piętnaście dni rozmawiał z Piotrem o Jezusie: jaki był, jak umierał, co mówił, jak łamał chleb... Chciał poczuć dotyk Jego dłoni, spojrzeć w Jego oczy, usłyszeć Jego głos. Chciał mieć pewność, że to wszystko prawda, że to On jest wypełnieniem wszystkich obietnic. Nie bał się pytać i drążyć z obawy przed kruchością swej wiary. Nie, bezlitośnie walił w fundament, aby zyskać pewność, że to Jezus jest kamieniem węgielnym świątyni, którą on będzie wznosić do ostatniego tchnienia. A kiedy się upewnił - poszedł. 

Żebyś ty go widziała: ta jego płomienność, te łzy rozpaczy i radości. On się cieszył jak dziecko z każdego nawrócenia, on nie pozwolił, aby grzech się rozplenił w czyimś życiu. Każdy nawrócony to był brat, za którego gotów był oddać życie. Jego gorliwość niemożliwe czyniła możliwym. Jego pragnienie szukania Boga, upodobniania się do Jezusa, było tak mocne, że nie wahał się odrzucić wszystko, co było chlubą i dumą jego wcześniejszego życia. On był prawdziwym naśladowcą swego Pana. I dlatego Przeciwnik tak go nienawidził. Wiedział dobrze, że Pawła nie można powstrzymać, zniechęcić, zastraszyć, zmylić, uśpić. Nie! Jego trzeba było zabić, aby przestał mówić o Jezusie Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym. Paweł nie wstydził się swojej wiary, choć dla wielu była głupstwem lub zgorszeniem. Po każdym ciosie, od obcych lub stokroć boleśniejszym od bliskich, Paweł podnosił się i szedł naprzód. Taki był. Wszyscy tutaj kochaliśmy go. I choć jego anioł miał trudne zadanie, każdy z nas chętnie by go wyręczył. 

Tak było na początku. Przeciwnik robił wszystko, aby zdusić nową wiarę w zarodku: prześladował, wypędzał, zabierał majątek i rodzinę, ale przede wszystkim kazał wybierać między życiem a Panem panów i Królem królów - Synem Człowieczym, Bogiem jedynym. Ale z upływem lat coraz bardziej odchodziliście od prostoty Ewangelii, od polegania na mocy Ducha, od realności wiary. Nie chcieliście oglądać manifestacji Bożej mocy, wystarczała wam dyskusja o niej. Nie satysfakcjonowało was już Słowo, wyżej ceniliście swoje słowa na temat Słowa. Nie ma dla nas, patrzących z wysokości, nic smutniejszego i bardziej przewrotnego niż ci, którzy całe życie czytają, dzielą, ważą i analizują każdy przecinek Słowa. I z każdym ich dotknięciem to źródło życia staje się zimną materią, martwą literą. To wszystko było przecież zapowiedziane, ale wy zdajecie się tego nie zauważać: "Będziecie stale słuchać, a nie będziecie rozumieli; będziecie ustawicznie patrzeć, a nie ujrzycie. Albowiem otępiało serce tego ludu, uszy ich dotknęła głuchota, oczy swe przymrużyli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, i sercem nie rozumieli, i nie nawrócili się, a Ja żebym ich nie uleczył". 

I kiedy Przeciwnik zobaczył, jak pycha serca się rozplenia, jak niczym zgorzel atakuje każdą myśl i zamiar, zmienił taktykę. Nie ma już prześladowań, ataków. Dziś nikt nikogo nie biczuje, nie więzi, nie policzkuje, nie kamienuje, nie wygania, nie przeklina, nie zabija. A jeżeli to się zdarza - to gdzieś daleko. I to uspokaja wasze sumienia. Bo tutaj, koło ciebie, w twoim przypadku - cisza i spokój. Błoga cisza. Martwa cisza. Złowroga cisza. Cisza śmiertelna. 

Myślisz, że wojna skończona? Pamiętaj: najgroźniejszy wróg to ten niewidzialny. Ten, który niepostrzeżenie wkradnie się w twoje szeregi, któremu zaufasz, u którego zaczniesz szukać pocieszenia i potwierdzenia, że masz rację. Który będzie cię usprawiedliwiać i odwracać twój wzrok od Tego w niebie, a tego na ziemi uczyni twoim przewodnikiem. To twój Przeciwnik. I on istnieje. Próbował cię złamać chorobą, rozpaczą, depresją, ambicją, pracą. Nie udało się, a przynajmniej nie do końca, więc teraz robi to inaczej. 

Cisza. Żadnych ataków. Żadnych wrogów. Żadnych prześladowań. Żadnych przeszkód. Wiesz, na czym polega taktyka Przeciwnika wobec ciebie i tysięcy dzieci Bożych? Uśpić, wprowadzić w stan odrętwienia, odebrać chęć walki, zagłuszyć, wymazać z pamięci, okraść z dążeń i planów, rozmyć cel. I to się mu udaje. Widzę, że powoli się poddajesz. Już nie ma w tobie płomienia, gorliwości, dziecięcej szczerości i ufności. Letniość, mglistość, miałkość. Nie znoszę tego w tobie. Tego, że wiara wymaga według ciebie bardziej wyjaśnienia niż potwierdzenia. Że uczynki to specjalność innej denominacji, a ty jesteś ponad przyziemne udowadnianie swego oddania Panu. Dlaczego nie rozumiesz, że On nie umierał po to, abyś chodziła na nabożeństwa? Że nie po to się upokorzył i przyjął postać człowieka, abyś czytała jeden rozdział dziennie. Co mam zrobić, byś zrozumiała, że wcielone Słowo pozostawiło ci Słowo, które zawiera wszystko, czego potrzebujesz: prawdę, życie, poznanie, moc, przestrogi, wieczne obietnice, opis tego, co ja oglądam... 

Przecież to nie do mnie, ale do ciebie napisano: "Umiłowani, teraz dziećmi Bożymi jesteśmy, ale jeszcze się nie objawiło, czym będziemy. Lecz wiem, że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni, gdyż ujrzymy Go takim, jakim jest". Jak można czytając to nie płakać z radości, nie klękać w uwielbieniu, nie milczeć w uniżeniu? Do mnie nikt tak nie napisał, a przecież tęsknię cały czas i czyham na twój przykrótki sen, by wznieść się tam, w górę. 

Albo to (wielokrotnie czytałaś te słowa, ale nigdy nie zamarłaś z przerażenia, tylko delikatnie je wymijałaś): "Masz imię, że żyjesz, a jesteś umarły. Bądź czujny i utwierdź, co jeszcze pozostało, a co bliskie jest śmierci; nie stwierdziłem bowiem, że uczynki twoje są doskonałe przed moim Bogiem. Pamiętaj więc, czego się nauczyłeś i co usłyszałeś, i strzeż tego, i upamiętaj się". Dlaczego czytasz to obojętnie? 

Jak mam ci powiedzieć, że boję się dnia, w którym staniesz przed Barankiem Bożym i po raz pierwszy zobaczysz Jego chwałę i moc, zobaczysz ślady na Jego dłoniach, ogarnie cię fala Jego świętej miłości i zobaczysz te Jego oczy, i usłyszysz słowa pełne łagodności, powagi i prawdy: "Pójdźcie, błogosławieni Ojca mego, odziedziczcie Królestwo przygotowane dla was od założenia świata. Albowiem łaknąłem, a daliście mi jeść, pragnąłem, a daliście mi pić, byłem przychodniem, a przyjęliście mnie, byłem nagi, a przyodzialiście mnie, byłem chory, a odwiedzaliście mnie, byłem w więzieniu, a przychodziliście do mnie". I zapowiedziano, że oni odpowiedzą: "Panie! Kiedy widzieliśmy Cię łaknącym, a nakarmiliśmy Cię, albo pragnącym, a daliśmy Ci pić? A kiedy widzieliśmy Cię przychodniem i przyjęliśmy Cię albo nagim i przyodzialiśmy Cię?" 

Boję się tego dnia. Tego, że będziesz stała w Jego blasku i będziesz musiała powiedzieć: "Widziałam łaknących, ale nie dość; widziałam pragnących, ale nie miałam czasu; widziałam przychodniów, ale nie wiedziałam, kim są; widziałam nagich, ale sama miałam niewiele; znałam tylko zdrowych; wszyscy moi bliscy byli sprawiedliwi". Boję się tego dnia ze względu na ciebie. Że staniesz z pustymi rękoma przed Barankiem, który przecież wszystko uczynił i powiedział. 

Co mam zrobić, byś się obudziła? Nie z tego krótkiego i płytkiego snu, ale z tego głębokiego i długiego, aby zajaśniał ci w pełni Chrystus. Co mam uczynić? 

MIRKA WÓJCIK

Copyright © Słowo i Życie 1999

Słowo i Życie - nr zima 1999