Słowo i Życie - strona główna
 

PRZEMYŚLENIA ŚWIĄTECZNE

Człowiek jest istotą religijną, a religijność wiąże się z różnego rodzaju obrzędami. Dzisiejsze  formy wyrażania religijności różnią się od tych sprzed wieków, ale mają też z nimi  wiele wspólnego. Nasza kultura i tradycja są dziedzictwem minionych epok. Obchodząc uroczyście wiele świąt przejęliśmy ich oprawę: kolędy, choinkę, jajka wielkanocne itp. Niewielu z nas wie o innych popularnych dawniej formach, poprzez które ludzie próbowali ilustrować wydarzenia z życia Chrystusa. Mam na myśli tak zwany dramat liturgiczny i jasełka. Ale zanim napiszę o dramacie liturgicznym, warto poznać początki dramatu (teatru) w ogóle. Sięgają one czasów starożytnych i wywodzą się  z religijnych obrzędów ku czci greckiego boga Dionizosa, który był dla starożytnych bogiem narodzin i śmierci. Obrzędy ku jego czci odbywały się dwa razy w roku. Te, które odbywały się wiosną, podobne były do słowiańskich wianków i nocy świętojańskiej, a obchodzone w porze jesiennej były świętami winobrania i przypominały w swoim nastroju dożynki. Obrządkom tym często towarzyszyły orgie, choć nie brakowało im także wzniosłości. Dionizosa czczono śpiewając pieśni pochwalne (dytyramby) i tańcząc wokół ołtarza. Kult ten dał początek dwu zasadniczym odmianom teatru starogreckiego: komedii i tragedii. 

   W średniowieczu, które było epoką bardzo religijną, realizowano utwory związane z liturgią Kościoła. Liturgia zawierała w sobie elementy dramatu i sztuki teatralnej. Od X w. n.e.  księża oraz uczniowie szkół przykościelnych, w odpowiednich szatach i z rekwizytami obrzędowymi, ukazywali wiernym różne epizody biblijne i legendarne. Wnętrze świątyni wyposażone było w odpowiednią scenografię. Aktorzy śpiewali swoje kwestie, które później wciągano do miejscowych ksiąg kościelnych, zaopatrzonych w pouczenia wykonawcze, tj. didaskalia. Zawierały one informacje o mimice i gestach, które sugestywnie działały na lud, nie rozumiejący sensu łacińskich słów. Później do "gry" włączono także lud, który śpiewem  odpowiadał na kwestie prowadzącego. Praktyka ta wykształciła kilka odmian dramatu liturgicznego. Najdawniejszą jego formą były widowiska, związane z Bożym Narodzeniem i Wielkanocą: tak zwane jasełka i pasja. Jasełka przyjęły swą nazwę od jaseł, czyli żłobu lub drabinki, gdzie wykładano karmę dla zwierząt; przedstawiały historię narodzin Jezusa, ukazywały wędrujących za gwiazdą magów, szopę ze żłóbkiem, gdzie wierni za przewodnictwem kleru adorowali figurę dzieciątka-Jezusa i utulali Jego płacz śpiewaniem pieśni, które potem nazwano kolędami lub pastorałkami. Jasełka prezentowały też postaci pastuszków, aniołów i diabłów, głównie w obnoszonym przez kolędników po domach teatrze, zwanym szopką. Pasja opowiadała o męce i śmierci Jezusa Chrystusa. Przedstawiana do dziś w Kalwarii Zebrzydowskiej połączona jest z symboliczną procesją tzw. Drogi Krzyżowej. 

Późniejszymi formami były misteria i mirakle. Misterium (z greckiego "tajemnica") czerpało tematy z Biblii, apokryfów i żywotów świętych. Tak więc historie biblijne poszerzano o dodatkowe, legendarne informacje. Miały one za zadanie przedstawić dzieje ludzkości począwszy od stworzenia, a skończywszy na ilustracji sądu ostatecznego. Wystawiane na placach miejskich budziły żywe reakcje tłumnie zgromadzonej publiczności. Mirakl przedstawiał obrazy z życia Marii, świętych i męczenników. Eksponując cudowne wydarzenia z ich życia, miał być zbudowaniem dla widzów. 

To już tylko krok do apokryfów - twórczości pisanej. Literatura i nauka o języku (Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, Warszawa 1995) definiuje apokryf jako utwór związany tematycznie z Biblią, który nie wchodzi w skład kanonu biblijnego, nie jest tekstem natchnionym; apokryfy uzupełniały Biblię barwnymi, baśniowymi szczegółami; rozbudowywały wątki biblijne szczegółami zaczerpniętymi z życia codziennego, fantastycznymi; mówiły o dzieciństwie Jezusa. 

Dlaczego próbowano w ten sposób uzupełniać Biblię, skoro sama Biblia przed tym przestrzega? Do Biblii przecież nie można niczego dodawać, ani niczego od niej odejmować (Obj. 22, 18-19), "a pospolitych i babskich baśni" mamy unikać (I Tym. 4,7). 

Oto jak tłumaczy owo ubarwianie, dodawanie, tworzenie historii apokryficznych J. Krzyżanowski w Historii literatury polskiej: "Trzy szczególnie motywy o dużej zdolności przemawiania do uczuć chrześcijańskich nie posiadały dość materiału, by zadowolić wyobraźnię, mianowicie: żywot matki Boskiej, dzieciństwo Chrystusa, a wreszcie, mimo bogactwa szczegółów w Ewangeliach, ofiara Zbawiciela na Golgocie - i dlatego właśnie one to stały się ulubionym tematem apokryfów". 

Tak więc ludzie średniowiecza karmili swe umysły biografią Marii od momentu jej poczęcia, poprzez służbę w świątyni i narodzenie Jezusa. Czytali o Jezusie ożywiającym gliniane ptaszki. Ważne było, jak wyglądał Jezus i jakie były rysy jego matki. Jezus opisywany był jako "człowiek postawy wzrosłej (...), włosy ma barwy orzecha laskowego, gładkie, niemal aż do uszu, a od uszu na dół promienie kędzierzawe, nieco żołdsze , a jaśniejsze, oblicze też niezmarszczone (...), brodę mając gęstą, a wdzięczną, włosom w barwie podobną, niedługą, a w pośrodku rozdwojoną" (Baltazar Opeć, Żywot Pana Jezu Krysta, rok 1522). 

W analogiczny sposób opisywano matkę Jezusa, jako wytworną damę, starannie utrefioną, o pięknie wymuskanych brwiach, wyrazistych oczach, dłoniach "arystokratycznie" wysmukłych. Oto przykłady: "Głowa Jej była niejako podługowata, czoło nieszerokie, ale gładkie (...). Oczy były cudne, a jasne (...), źrenica czarna, bardzo jasna, brwi czarne, nie bardzo gęste albo włosiste, ale słuszne. Nos prosty, niewielki (...). Jagody (policzki - przyp. aut.) niepucołowate albo tłuste ani wyschłe, ale cudne, białe i rumiane jako mleko z różą (...). Zęby Jej były białe, proste, równe a czyste". 

Dzisiaj również wielu ludzi żyje z wyobrażeniami Boga, który nie jest Bogiem, o jakim mówi Biblia. I dzisiaj również tragiczne jest to, że dla wielu Bóg jest staruszkiem z siwą brodą lub pozwalającym na bezkarne życie kochanym ojczulkiem. Dla wielu jest stwórcą nie interesującym się losami stworzenia... 

Takie są nasze ludzkie wyobrażenia, mity, które tworzymy sobie sami wbrew temu, co zawarte jest w drugim przykazaniu. Człowiek antyku, średniowiecza i kolejnych epok dążył do tego, aby "oglądać", sięgać poza zasłonę tego, co niepoznawalne. Wyczekiwał i wyczekuje tego, co tajemnicze, cudowne, aby oderwać się od codzienności, zrzucić jej ciężar, uwolnić się choć na chwilę od nakazów, przymusów, zasad... Aby ten swoisty akt był zabiegiem  uzdrawiającym, oczyszczającym, potrzebna jest odpowiednia oprawa � trochę dramatyczności, tajemniczości, niezwykłości i sensacji. Dlatego tak często ludzie fascynują się opowieściami o UFO, wypatrują cudownych znaków w każdym oknie i na każdym drzewie, są szczęśliwi, że istnieje jakaś uzdrawiająca woda, z przejęciem dzielą się informacjami zasłyszanymi w telewizji o tym, kiedy i w jaki sposób nastąpi koniec świata, nie zważając na to, że jest to kolejna, nie znajdująca uzasadnienia wersja. To, co przyjmujemy, w co wierzymy, co nam się podoba, musi spełniać funkcję estetyczną lub mieć odniesienie w tradycji - nieważne, dobrej czy złej. Człowiek chce przede wszystkim oglądać, lubi to, co barwne, z chęcią wtapia się w tłum. I w sprawach dla siebie najważniejszych, w sprawach wiary, woli być jednym z wielu, kimś anonimowym, kimś, kto w konfrontacji z prawdą o Bogu, świecie i człowieku nie będzie musiał nic w sobie zmieniać. Wygodniejsze jest wybieranie tego, co łatwe, życie bez wyzwań lub życie-teatr, w którym gramy, udajemy, nosimy maski i uciekamy w wyimaginowany świat, odchodząc od tego, co jest prawdą.  A Bóg? Dla Niego mamy przecież tak dużo czasu właśnie w święta. Tak, lubimy świętować i wielu z nas ceni sobie święta - czas odpoczynku, relaksu, wstęp do karnawałowych szaleństw. Nasze święta, tak jak dionizje, są bardzo wzniosłe i mają piękną oprawę: też są pieśni, procesje, często na klęczkach wokół ołtarza. Lubimy ich oprawę: świecidełka, prezenty, pisanki. I nie jest to nic złego, o ile nie staje się esencją świąt, tym, co najważniejsze. Można zapytać, ile w tym jest Boga, a ile spełnienia, realizacji nas samych? 

Prawda dla wielu bywa ciężka do zniesienia, ale czy lepiej wobec tego żyć w kłamstwie? W świecie, który jest fikcją, czcząc boga, który nie przeszkadza nam w naszym wygodnym życiu i odpowiada naszej filozofii, bo jest jakimś tam wymyślonym przez nas i na nasz użytek Dionizosem, który też się okaże fikcją? Nasz świat to wiele kultur, wiele religii, systemów filozoficznych, wszystko to w pięknych oprawach i zachęcającej formie, tak jak lubimy. Ale w całej tej mnogości jest tylko jeden prawdziwy Bóg. 

Myślę, że bardziej niż kiedykolwiek przedtem aktualne stają się  następujące fragmenty Biblii, ostrzegające nas przed odejściem od wzorców apostolskich: 

"Wiemy też, że Syn Boży przyszedł i dał nam rozum, abyśmy poznali tego, który jest prawdziwy. My jesteśmy w tym, który jest prawdziwy, w Synu Jego, Jezusie Chrystusie. On jest tym prawdziwym Bogiem i życiem wiecznym. Dzieci, wystrzegajcie się fałszywych bogów" (I J. 5,20-21). 

"Ale choćbyśmy nawet my albo anioł z nieba zwiastował wam ewangelię odmienną od tej, którą myśmy wam zwiastowali, niech będzie przeklęty! Jak powiedzieliśmy przedtem, tak i teraz znowu mówię: Jeśli wam ktoś zwiastuje ewangelię odmienną od tej, którą przyjęliście, niech będzie przeklęty!" (Gal. 1, 8-9). 

Pamiętajmy o tym, gdy stykamy się z ludźmi, próbującym przekonywać nas, że w gruncie rzeczy wierzymy w tego samego Boga, chociaż ich przekonania mają niewiele wspólnego z Biblią. Pojawia się mnóstwo teorii, często bardzo atrakcyjnych intelektualnie i szlachetnych z moralnego punktu widzenia człowieka. Ale przecież nie chodzi o atrakcyjność, decydujące jest kryterium prawdy, a może nim być tylko to, co sam Bóg objawił człowiekowi. Czytajmy Biblię - Boże Słowo i zachęcajmy innych do tego, aby poznawać prawdziwe oblicze Boga, Jego charakter i Jego plan zbawienia swojego stworzenia, zrealizowany w Jezusie Chrystusie. 

ANNA  BELUCH 

 Copyright © Słowo i Życie 1999  

Słowo i Życie - nr wiosna 1999