Słowo i Życie - strona główna
 

nr 10-12/1997

TAKA MIŁOŚĆ JEST!

Urodziłam się 42 lata temu w rodzinie, którą psycholog nazwałby dysfunkcyjną albo patologiczną. W niej nauczyłam się i kochać, i nienawidzić, poznałam i dobro, i zło. Tato nie żyje od 15 lat, nie dożył 50 lat, zabił go nałóg. Mama jest teraz u mojej siostry. Mam 17-letnią córkę Anię. Nie wiem, gdzie jest teraz mój mąż - ojciec Ani. W 1980 roku wyjechał do USA i nie wrócił. Nie wiem, czy żyje... 

W maju tego roku byłam u mojej rodziny. Widziałam niebotyczne Alpy, piękne wodospady i zielone jeziora, podziwiałam błękitne niebo - czułam w tym rękę Stwórcy. Lecz nie miałam w sobie miłości - poszukiwałam jej. Tak wtedy pisałam o miłości: 

Kiedy myślę, myśli układają się w zdania, te w monologi, a one w książkę. Myśli są piękne, a zdania okrągłe i gładkie; płyną jak górski potok. Lecz gdy pragnę te myśli pochwycić, uwięzić w zapisanych słowach - uciekają, przeciekają gdzieś miedzy neuronami mego mózgu jak woda przeciskająca się przez drobne szczeliny skał - niewidzialna i nieuchwytna. Piszę więc słowami, co jak górski potok rwą przez kamieniste dno mej duszy. 

Czego najbardziej brak mi w życiu? - pytam nie znając odpowiedzi, póki kaskady słów nie spłyną na papier, a wodospady myśli zamkniętych w zdaniu nie ułożą się w tęczową siklawę, mającą i sens, i koniec, i początek nawet. Brak mi miłości. Nie tej wielkiej opiewanej w poematach, nie romantycznej wyciskającej z duszy łzy wzruszenia, ale takiej zwykłej, codziennej jak chleb z rumianą skórką jedzony na śniadanie. 

Taka miłość nie jest ani wielka, ani godna opiewania. Jest zwykła, może szara, a może w ogóle nie ma koloru - nawet szarego. Taka miłość jest wtedy, gdy jeden - zagubiony, pogrążony w bezgranicznej otchłani nieskończonego świata - człowiek widzi nagle dłoń innego człowieka wyciągniętą w jego kierunku, poprzez galaktyki. 

Taka miłość jest wtedy, gdy człowiek, malutki jak kamyk w górskim potoku toczący się bezładnie wraz z jego nurtem, skazany na roztrzaskanie na pierwszym skalnym progu, cudownie jest ocalony czyjąś nadprzyrodzoną i niezbadaną mocą. 

Taka miłość jest wtedy, gdy nas złych i niepokornych, i pełnych nienawiści i złości do świata, czyjeś ramię przygarnia wprost do bijącego miłością serca. 

Taka miłość jest wtedy, gdy sami, przepełnieni nienawiścią, nagle jej - miłości - doznajemy, jakby w zamian za swe złe i okrutne uczucia. 

Taka miłość jest wszędzie i działa zawsze. Nie żąda odwzajemnienia i nie pyta, co dostanie w zamian. 

Taka miłość wesprze cię, gdy z nurtem górskiego strumienia pragniesz zwalić się w przepaść i roztrzaskać o skały. 

Taka miłość nada sens twemu toczeniu się przez kamieniste i wrogie łożysko rzeki życia. 

Taka miłość powie ci: kocham cię, gdy ty skrycie nienawidzisz. 

Ona objaśni ci sens twego mozolnego przeciskania się przez załomy i szczeliny na twojej drodze w pędzie ku... czemu właściwie? 

Gdyby uczono nas od dziecka takiej miłości, życie byłoby proste i jasne, jak koryto leniwej i spokojnej rzeki. Każdy znalazłby swoje źródło miłości i każdy rozkwitałby w jego życiodajnym blasku - syty i szczęśliwy. 

Ale miłości wciąż brak! Wciąż jest jej za mało! Czy nie nadąża produkcja? Czy nie zamówiono odpowiedniej ilości dla całej ludzkości? A może są limity? Może miłość trzeba racjonować, jak chleb w czasie wojny, by starczyło dla wszystkich? Może za mało produkują jej matki? A może ojcowie, zajęci karierą, zapomnieli, że są jej ważnymi wytwórcami? A dziadowie, pradziadowie i pra-pra-pra-? Może już dawno jej zabrakło? Setki, tysiące lat temu? Więc kto ma nas uczyć tej trudnej sztuki obdarzania miłością bliskiego i obcego człowieka? 

Naukowcy tracą wzrok i rozum, w wielkich laboratoriach szukając szczepionek przeciwko AIDS, katarowi i innym chorobom. A może ktoś powinien zająć się wynalezieniem szczepionki przeciwko brakowi miłości? 

Kochani! Dziś wiem, że miłość, o której wtedy pisałam, jest - istnieje, żyje, jest wśród nas. Tą miłością - piękną, bezgraniczną, słodką i dobrą - jest Jezus Chrystus, jedyny Zbawiciel tego świata!!! Moje poszukiwania się zakończyły. Odnalazłam miłość Jezusa - nie szarą i zwykłą, jak pisałam, lecz niewyrażalnie piękną, wielką i silną, wszechogarniającą i odwieczną. Była zawsze. Istniała zawsze. Właściwie to nie ja odnalazłam Jezusa. To On, mój najdroższy Pan, odnalazł mnie i wyciągnął do mnie swą kochaną, przekłutą gwoździami dłoń. On, jedyny nasz Zbawiciel, stale wyciąga swe obie zranione ręce do wszystkich ludzi na tym świecie i mówi: jestem, przyjdź, przyjmę także Ciebie, i Ciebie kocham. 

Miłości Jezusa jest tak wiele i jest ona tak wielka, że z pewnością starczyłoby jej dla wszystkich ludzi, gdyby się opamiętali, tak jak Pan ich prosi na stronicach Pisma Świętego, i zechcieli Go wyznać. Miłość Jezusa i Boga do ludzi jest odwieczna i przez umysł ludzki niepojmowalna, lecz widoczna dla każdego, kto patrzy sercem. Taką miłość Jezus daje każdemu, kto wiarą otworzy swe serce na Jego nieustającą miłość. 

Nie potrzeba szczepionek na bolączki tego świata. Potrzeba wiary w Jezusa - jedynego Pana, jedynego Zbawiciela, jedynego źródła wszechogarniającej miłości. 

Dziś to wiem i z wielką miłością w sercu do Chrystusa dziękuję mojemu Panu za całe moje życie - takie, jakie dla mnie zaplanował. Z pokorą i wdzięcznością przychodzę do Niego z cichą prośbą, by prowadził mnie dalej, by wejrzał łaskawie na moją rodzinę, by wejrzał łaskawie na wszystkich ludzi. Przychodzę też z radością i ufnością w sercu, z miłością, jaką tylko Jezus dać może. Przychodzę do Niego po tylu latach bezowocnych poszukiwań, bezwolnego toczenia się jak kamyk po dnie rwącego potoku - cudownie ocalona Jego ręką. Dziękuję Ci, dobry Panie Jezu, za wszystko. 

BOŻENA JANUSIK

Copyright © Słowo i Życie 1997 
 Słowo i Zycie - nr 10-12/97