Słowo i Życie nr 4/2013





Jan Kasia

Powrót do Boga przez Jerozolimę

Urodziłem się i wychowałem w domu, w którym może nie tyle religia, bo mój ojciec był profesorem filozofii, ale religijność nie była sprawą pierwszoplanową. Jedyne momenty, w których mowa była o Bogu, to tradycyjnie obchodzone święta – Boże Narodzenie i Wielkanoc. Moi rodzice byli ateistami, choć w rodzinie mojej mamy były osoby związane z kręgami ewangelicznymi. Mieszkaliśmy na warszawskim Targówku, który nie cieszy się dobrą sławą.

Kiedy miałem trzynaście lat, moja mama wysłała mnie i moją siostrę na obóz fundacji „Słowo Życia”. To był czas i miejsce, w którym po raz pierwszy w życiu usłyszałem, że Bóg to nie tylko tradycyjne święta i choinka. Dowiedziałem się tam, że Bóg posłał na ziemię swojego syna Jezusa Chrystusa, by umarł za moje grzechy. Podczas jednego z wieczornych spotkań pastor zapytał, kto chciałby odtąd iść za Jezusem. Podniosłem rękę. To był taki moment i uczucie, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłem. To było coś, co dziś określiłbym dotknięciem Bożej miłości. Uczucie odbierane na poziomie zarówno duchowym jak i fizycznym. Uczucie, które w tej historii pojawi się jeszcze nie raz. Wtedy miałem wrażenie, że znalazłem swoją drogę. Czułem szczęście i jedność z ludźmi i Bogiem.

Był to również czas, kiedy zaczynała się moja przygoda z muzyką. Nie miałem jednak świadomości, że Bóg w ten sposób powołuje mnie do służby. Tego samego roku pojechałem na chrześcijańskie zimowisko do Wisły. Tam wydarzyło się coś, co już nigdy nie pozwoli mi negować działania Ducha Świętego. W trakcie wspólnej modlitwy doznałem daru modlenia się w języku, którego wcześniej nie znałem. Do dziś z resztą nie wiem, co znaczyły słowa, które wtedy wypowiadałem. Wiem natomiast na pewno, że chwaliły one i wywyższały Wszechmogącego.

Kiedy zimowisko dobiegło końca i wróciłem do Warszawy, okazało się, że moja mama wyprowadziła się od ojca i mieszkam już gdzie indziej, a moje dotychczasowe życie ma się zupełnie zmienić. Postanowiłem nie opuszczać Targówka i wróciłem do ojca. Ta decyzja miała się później okazać jedną z najgorszych w moim życiu. Zostałem wprawdzie z ojcem, ale - niestety - również z Targówkiem. Po skończeniu szkoły podstawowej poszedłem do liceum ogólnokształcącego i do szkoły muzycznej im. Krzysztofa Komedy. Przez cały ten czas przynależałem do Społeczności Chrześcijańskiej przy Puławskiej, w której pod okiem mojego przyjaciela Michała Fijalskiego rozwijałem się duchowo i muzycznie. Przyjąłem również chrzest, powierzając swoje życie Bogu.

Równolegle jednak mieszkałem wciąż na Targówku i przyszedł taki czas, kiedy to właśnie sprawy świata stały się dla mnie ważniejsze od społeczności z Bogiem. Miałem poczucie, że świat jest realny, a Bóg gdzieś tam jest, ale coraz dalej. Pojawiły się w moim życiu narkotyki. W pewnym momencie przestałem przychodzić na nabożeństwa i właściwie w tej samej chwili sprzedałem wszystkie swoje gitary. Odejście od Boga było zarazem porzuceniem służby, do której mnie powołał. Moje życie wówczas właściwie straciło sens. Celem było przeżycie kolejnego dnia tak, aby dostarczyć jak najwięcej emocji, bardzo złych emocji. Kiedy miałem 22 lata, mój ojciec umarł, a ja przeniosłem się do mamy. Mama, znając moje dotychczasowe życie, postawiła warunek, że jeżeli chcę z nią mieszkać, muszę skończyć studia. Podjąłem więc naukę w warszawskiej AWF. Moje życie zaczęło wracać na właściwe tory. Po skończeniu tej uczelni postanowiłem dalej się uczyć, ponieważ nie sprawiało mi to trudności, a okres akademicki wydał mi całkiem przyjemny. Podjąłem studia na wydziale politologii.

Odbyłem najpierw staż w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w Centrum Informacyjnym Rządu, a następnie uczelnia wysłała mnie na praktykę do Polskiego Radia, w którym zaproponowano mi etat. W ciągu kilku lat z chłopaka z Targówka stałem się redaktorem redakcji, o której pracownikach mówi się, że to radiowa arystokracja. Przeszedłem przez pełną społeczną sinusoidę. W moim życiu zaczęły dziać się rzeczy, o których nawet nie marzyłem. Byłem zdumiony obrotem spraw. Tłumaczyłem to sobie tym, że przecież na to zapracowałem i miałem dużo szczęścia. Zdarzyło mi się nawet kilka razy odwiedzić Chrześcijańską Społeczność, ale wychodząc stamtąd szukałem zawsze bardzo przyziemnych powodów do niepojawiania się tam więcej.

Moja dziennikarska kariera nabierała tempa. Pod koniec roku 2012, podczas ceremonii rozdania nagród dziennikarskich w Ministerstwie Pracy, znajomy mojej szefowej, zapytał, czy ktoś z naszej redakcji nie mógłby pojechać na organizowaną przez niego wycieczkę do Izraela. Zwolniło się bowiem miejsce, bo ktoś zrezygnował, a wszystko już załatwione i zapłacone. Moja szefowa wskazała na mnie i oświadczyła, że nazajutrz lecę do Izraela. Był to okres przedświąteczny, a cały wyjazd miał trwać dziewięć dni. Pomyślałem więc, że to świetna okazja uniknięcia świątecznych kolejek, korków, zgiełku i bieganiny. Spakowałem się w pośpiechu, dorzucając też Biblię.

Po przylocie do Tel Awiwu razem ze sporą polską grupą jeździliśmy po całym Izraelu, zwiedzając miejsca opisane w Biblii. Jednym z nich był Jordan, w którym Jan Chrzciciel ochrzcił Jezusa. Właśnie w Jardenit zacząłem sobie powoli przypominać, kim tak naprawdę jestem. Powoli docierało do mnie, dlaczego się tam znalazłem. Kolejnym punktem wycieczki była Jerozolima. Doskonale pamiętam ten moment. Weszliśmy całą grupą do Bazyliki Grobu Pańskiego. Stojąc w ogromnej kolejce do miejsca, gdzie ukrzyżowano Jezusa, poczułem dokładnie to samo, co podczas ewangelizacji na obozie chrześcijańskim. Nie miałem już cienia wątpliwości, dlaczego tam jestem. Wiedziałem już, że to, co wydarzyło się w moim życiu przez te wszystkie lata, nie było sprawą szczęścia. Bóg przypomniał mi o tym, co najważniejsze. Nagle znalazłem się w miejscu, w którym Jezus oddał za mnie swoje życie...

Wracając samolotem do Warszawy, otworzyłem Biblię. Tę samą, którą wręczono mi przed laty po moim chrzcie. Wypadła mi z niej kartka z dedykacją: „Nie naśladujcie stylu życia i zwyczajów tego świata, ale stańcie się innymi, nowymi ludźmi, których cechuje świeżość w sposobie myślenia i działania. Dowiecie się wtedy z własnego doświadczenia, ile zadowolenia przynosi życie według Bożych zasad” (Rz 12:2 - NT Słowo Życia). Wiedziałem już na pewno, że wrócę do swojego Kościoła. Pierwsze nabożeństwo właściwie całe przepłakałem. Tydzień później trafiłem do sklepu muzycznego, w którym za połowę ceny czekała na mnie gitara, o której zawsze marzyłem. Po piętnastu latach wróciłem do Społeczności Chrześcijańskiej „Puławska” i służby, do której - jak wierzę - powołał mnie mój Bóg. Jestem Mu za to wdzięczny. Chcę żyć według Bożych zasad.


Copyright © Słowo i Życie 2014