nr 3/2013




Philip Yancey

Seks z górnej półki

Ze wszystkich sił chcę na powrót wskrzesić w sobie, w mym umyśle wizerunek seksu, który zgodny jest z Bożym planem. Będę wytężał słuch, by usłyszeć tę najbardziej intrygującą pogłoskę o innym świecie, którą Kościół tak często ignorował lub wręcz tłumił. Zanim to uczynię, muszę wyrazić współczucie wszystkim, którym nie udało się znaleźć tego planu - przez promiskuizm1, cudzołóstwo i rozwód. Jezus ustanowił dla nas wszystkich przykład - odnosząc się z wielką delikatnością do tych, którzy upadli z powodu jakiegoś grzechu związanego z seksem. Zaoferował im przebaczenie. Nie groził sądem, rozumiejąc, że są ciężko ranni w duchu. Ten ból, który dręczy człowieka po popełnieniu grzechu na tle seksualnym, stanowi - co zastanawiające - pośredni dowód na istnienie Bożego zamiaru względem seksualności. Ci, którzy „testują” ten zamiar i upadają, nabywają dręczącego poczucia, że czegoś im brakuje. Rozpaczliwie chcemy połączyć się z partnerem, pragniemy, aby nasze poczucie intymności ciągle wzrastało, nawet jeśli rozwija się bez zarzutu. Pragniemy być w pełni poznani i w pełni kochani. Kiedy to się nie zdarzy lub gdy kruche połączenie przerywa się, dowodzi to po prostu, że w seks, podobnie jak w każdą dziedzinę życia, wkracza upadła natura ludzka i uniemożliwia nam osiągnięcie ideału.

Fałszywa nieskończoność

Społeczeństwo, które kwestionuje istnienie świata nadnaturalnego, w rezultacie podnosi to, co przyrodzone, do rangi nadprzyrodzonego. Annie Dillard wspomina o przeprowadzonym przez entomologów doświadczeniu, polegającym na wabieniu samców motyli tekturowymi kopiami samic, większych, kolorowych i bardziej powabnych niż prawdziwe. Samiec motyla w stanie seksualnego wzbudzenia usiłował niestrudzenie zapłodnić kawałek tektury, choć nieopodal żywe samice motyla na próżno rozwierały i składały skrzydła2.

Spośród wszystkich dzisiejszych „fałszywych nieskończoności” seks wydaje się przemawiać do nas najbardziej. Nie mam nic przeciwko seksowi. Nie chcę przemawiać niczym średniowieczny moralista. Uważam tylko, że współczesne zachodnie społeczeństwo nadało seksowi status niemal boski. Dziś to właśnie seks jawi się jako najwyższe dobro. Jest przynętą o magicznym wręcz działaniu, pojawiając się zarówno w reklamie kabrioletów, jak i pasty do zębów.

W Starym Testamencie Bóg skarży się, że „mój lud [...] mnie, źródło wód żywych, opuścili, a wykopali sobie cysterny, cysterny dziurawe, które wody zatrzymać nie mogą” (Jr 2:13). Bałwochwalca hołubi rzeczy, które poniekąd same w sobie mogą być dobre, lecz przypisuje im moc, której nigdy nie miały. To, co kiedyś nazywano „bałwochwalstwem”, dziś przedstawiciele oświeconego społeczeństwa Zachodu nazywają „uzależnieniami”. Michael Ryan przyznaje otwarcie, że jego uzależnienie od seksu przybrało formę bałwochwalstwa: „Określało to, co myślałem i co odczuwałem. Moja osobowość kształtowała się wokół seksu. Wszystkie moje talenty, wszystkie dobre cechy istoty ludzkiej zostały we mnie podporządkowane seksowi. Dla seksu byłem gotów poświęcić wszystko. I chociaż doskonale wywiązywałem się z codziennych obowiązków, to uzależnienie rujnowało moje życie”3.

Nie lada wyzwanie

Nie znam dziedziny, w której współczesne redukcjonistyczne podejście do życia przejawiałoby się wyraźniej niż w seksualności człowieka. Jednocześnie nie znam żadnej innej dziedziny, w której chrześcijanie doznają więcej niepowodzeń, niż przekonująca prezentacja ich punktu widzenia na seksualność. Ludzie mniemają, że Bóg psuje im zabawę płynącą z seksu. Nie zauważają, że to On wynalazł seks. W społeczeństwie przesyconym seksem myśl, że tradycyjna chrześcijańska moralność oferuje najpełniejsze, najbardziej satysfakcjonujące życie, jest trudna do zaakceptowania nawet dla wierzących. Badania ujawniają niewielkie tylko zróżnicowanie poglądów na współżycie przedmałżeńskie i wspólne mieszkanie bez ślubu, wśród ludzi uczęszczających do Kościoła bądź nie. Miliony ludzi opuściły Kościół, brzydząc się hipokryzją w podejściu do seksu, szczególnie gdy księża i duchowni nie postępują zgodnie z tym, co głoszą.

Zatem zagadnienie seksu zasługuje na naszą uwagę jako jaskrawy przypadek różnicy w podejściu do życia pomiędzy tymi, którzy wierzą w istnienie dwóch światów, a tymi, którzy uznają istnienie wyłącznie jednego. Dziś, kiedy człowiekowi pozwala się na tak wiele, zajmowanie się tym tematem stanowi nie lada wyzwanie. Jeżeli jednak chrześcijaństwo ma sens, to musi go mieć także chrześcijański pogląd na seks.

Każde z badanych przez antropologów plemion posiada tabu, które zabrania pewnych praktyk. Czy więc ci najbardziej dla nas „prymitywni” ludzie instynktownie rozumieją, że seks oznacza coś więcej niż zaledwie akt fizyczny? Jedynie w zaawansowanych pod względem technologicznym kulturach ludzie sprowadzają seks wyłącznie do aktywności dającej przyjemność. Świadczą o tym popularne przeboje. Tina Turner śpiewa „Co wspólnego ma z tym miłość?”. Zespół Bloodhound Gang perswaduje: „Ty i ja, maleńka, jesteśmy po prostu ssakami, a więc róbmy to tak samo, jak one na Discovery”.

Seksualna schizofrenia

Najwłaściwszym dla mnie słowem określającym współczesne poglądy na seksualność jest schizofrenia. Z jednej strony naukowcy utrzymują, że mamy takie same organizmy jak zwierzęta, a seks jest naturalnym wyrazem tej zwierzęcej natury. Przemysł pornograficzny ochoczo czyni zadość takim poglądom. Jeszcze nigdy seks nie bywał tak bardzo oddzielany od wzajemnych relacji partnerów, jak to się dzieje dziś. Z drugiej strony, kiedy ludzie postępują zgodnie ze swoją zwierzęcą naturą, społeczeństwo wyraża dezaprobatę. Choć w USA prostytucja została zalegalizowana w kilku stanach, jednak żadni rodzice nie zachęcają do niej swoich córek. Hollywood pokazuje na ekranie cudzołóstwo jako ekscytującą przygodę, ale w rzeczywistym życiu powoduje ono ból i gniew, doprowadzające nawet do morderstwa lub samobójstwa.

Ta schizofrenia społeczeństwa ma początek w próbach zredukowania seksu ludzkiego do aktu czysto fizycznego. W odróżnieniu od owiec i szympansów, u ludzi seks angażuje więcej niż tylko ciało. Chciałbym zauważyć, że i w tej dziedzinie życia dochodzą nas pogłoski o istnieniu innego świata. W życiu wielu współczesnych, często przemądrzałych ludzi, mało jest transcendencji. Ludzie ci unikają Kościoła, żywiąc przekonanie, że nauka znalazła już rozwiązanie większości zagadek wszechświata. Seks jednak stanowi tajemnicę, której rozwiązania nie da się dociec za pomocą zwykłych prawideł rządzących redukcjonizmem. Apetyt na seks rośnie w miarę jedzenia. Żadna ilość wiedzy nie umniejsza magii seksu.

Kiedy społeczeństwo traci wiarę w swoich bogów czy w Boga, wtedy ich miejsce zajmują pomniejsze moce. Blokowane pragnienia szukają bowiem nowych dróg ujścia. „Każdy mężczyzna kołaczący do drzwi domu publicznego szuka Boga” - twierdzi G. K. Chesterton4. W dzisiejszej Europie oraz w Stanach Zjednoczonych seksowi przydaje się niemalże mitycznej świętości, boskiej wręcz mocy. Wybiera się najbardziej seksowne indywidualności, nadaje im status bogiń, obsypuje pochlebstwami, rozpływa nad szczegółami ich życia, podaje ich wymiary, nagradza pieniędzmi i pozycją społeczną, a paparazzi tłumnie ich otaczają.

Przestaliśmy dostrzegać istotę seksu. Stał się dla nas czynnością samą w sobie, świecką namiastką świętości. Samo słowo seks wywodzi się od łacińskiego czasownika oznaczającego „odciąć” lub „rozłączyć”. Popęd płciowy prowadzi nas do połączenia, do odbudowania w jakiś sposób jedności, która została zerwana. Głęboki niepokój i wewnętrzną frustrację człowieka Freud diagnozuje jako tęsknotę do zjednoczenia się z rodzicem, zaś Jung - jako tęsknotę do zjednoczenia się z przedstawicielem płci przeciwnej. Chrześcijanin widzi w nim tęsknotę głębszą - pragnienie zjednoczenia się z Bogiem, który nas stworzył. Seks jest zapowiedzią takiego zjednoczenia, łącząc ciało i duszę w ten rodzaj jedności, którego nie da się osiągnąć w inny sposób.

Kościół – wróg seksu?

Niestety, niewielu spodziewa się, że Kościół wyjaśni im prawdziwe znaczenie seksualności. Uważają bowiem, że Kościół jest nieprzejednanym wrogiem seksu. Powinno być oczywiste, dlaczego Kościół tak często skłania się w kierunku tłumienia pragnień seksualnych, a nie ich promowania: żadne inne ludzkie pragnienie nie jest tak potężne i tak trudne do opanowania. Szekspir powiada: „Najświętsze przysięgi stają się słomą w ogniu krwi”5. Seks ma wystarczająco dużą siłę spalania, by zamienić w popiół sumienie, śluby małżeńskie, więzy rodzinne, gorliwość religijną i wszystko inne, co stanie na jego drodze.

W jaki sposób Kościół zyskał reputację wroga seksu? To długa historia. Z jednej strony da się to łatwo zrozumieć, z drugiej - są w niej pewne rzeczy wstydliwe. Każde społeczeństwo ustanawia wokół seksualności granice, a w zachodniej cywilizacji ustalało je głównie chrześcijaństwo. Wczesny Kościół przeszedł przez okres oczyszczenia, odwracając się od pogańskiej spuścizny Grecji i Rzymu, w której prostytucja świątynna była integralną częścią kultu religijnego.

Nawrócony z pogaństwa Augustyn z Hippony, dręczony swoją pełną win przeszłością, w akcie płciowym dopatrywał się przekazywania grzechu następnym pokoleniom. Głosił, że seks uprawiany w celu innym niż poczęcie dziecka jest grzechem. Nawet w pewnym okresie życia martwił się bardzo, że Bóg w ogóle stworzył seks.

Hieronim, żyjący mniej więcej w tym samym czasie, posunął się nawet dalej. Nękany fantazjami seksualnymi, pościł, głodząc się prawie na śmierć. Próbował zapanować nad pokusami. Zaczął studiować List do Hebrajczyków. Posiadł wiedzę, która umożliwiła mu sporządzenie łacińskiego przekładu Biblii, zwanego Wulgatą. Kościół posługiwał się tym tłumaczeniem przez tysiąc lat. Jednak praca nad tym dziełem w niewielkim stopniu przyczyniła się do zmiany postawy Hieronima wobec seksu. Klasyfikując kobiety pod względem wartości duchowych, dziewicom dawał sto punktów, wdowom - sześćdziesiąt, mężatkom zaś trzydzieści, dając małżeństwu pierwszeństwo jedynie przed cudzołóstwem. „Ja chwalę zaślubiny, chwalę związek małżeński, ale dlatego, że mi rodzi dziewice” - powiedział. Jakby tego było mało, narzucił matkom wychowującym te dziewice zasady podobne do regulaminu więziennego. Mężom ogłosił: „Każdy, kto jest zbyt namiętnym kochankiem swojej żony, staje się cudzołożnikiem”6.

W następnych stuleciach władze kościelne wydawały edykty, zabraniające uprawiania seksu: w czwartki - w dzień pojmania Chrystusa; w piątki - w dzień Jego śmierci; w soboty - dla uczczenia błogosławionej Dziewicy; oraz w niedziele - dla uczczenia zmarłych świętych. Czasami na tym wykazie znajdowały się i środy, podobnie jak czterdziestodniowy okres przed Wielkanocą, Bożym Narodzeniem oraz zesłaniem Ducha Świętego, dni uroczystości kościelnych, dni, którym patronowali poszczególni apostołowie, a także dni „nieczystości” kobiety. Lista wydłużała się do czasu, gdy John Boswell obliczył, że małżeństwu na uprawianie seksu pozostawały w roku czterdzieści cztery dni. Natura ludzka nie uległa jednak zmianie i przeciętny człowiek chodzący do kościoła ignorował te zasady, a od czasów Marcina Lutra przestano zawracać sobie głowę większością z nich.

Jeden z papieży wyznaczył malarzowi „Danielowi Spodniarzowi”7 zadanie „poubierania” nagich postaci w Kaplicy Sykstyńskiej. Inny postanowił, że księża muszą żyć w celibacie. A kiedy kobietom zakazano śpiewania w kościele, by zastąpić potrzebne soprany, kastrowano zastępy młodych chłopców, pozbawiając ich prawa do normalnego życia seksualnego.

Reformacja i protestantyzm doprowadziły do zmiany społecznego nastawienia wobec seksu. Luter zlekceważył reguły, narzucone przez Kościół rzymski, zabraniające uprawiania przez małżonków seksu dla przyjemności. Do związku małżeńskiego wniósł szacunek dla kobiety, który do tej pory należał się jedynie zakonnicom. Gdy w osiemnastym i dziewiętnastym wieku przez Europę przetaczały się fale świeckich rewolucji, pozycja Kościoła jako strażnika seksualności uległa znacznemu osłabieniu. Aczkolwiek w Anglii i Ameryce za czasów wiktoriańskich wobec seksu na powrót zaprowadzono politykę represji, posuwając się nawet do zwyczaju zasłaniania nóg meblom, żeby nie wzbudzały nieczystych myśli.

Celowo poświęcam tutaj dużo miejsca tej surowej postawie Kościoła wobec seksu, ponieważ jestem przekonany, że jako chrześcijanie ponosimy odpowiedzialność za wyolbrzymioną wobec niej reakcję, której przejawy doskonale widoczne są w dzisiejszym społeczeństwie. Tych, którzy dopuszczali się grzechów o podłożu seksualnym, Jezus traktował ze współczuciem i wyrozumiałością. Najostrzejsze słowa adresował zaś do tych, którzy winni byli nie tak spektakularnych grzechów: hipokryzji, dumy, chciwości i legalizmu. Jak to jest, że my, którzy Go naśladujemy, używamy słowa „niemoralny” prawie wyłącznie na określenie grzechów o podłożu seksualnym, a wobec tych, którym podwinie się noga w tej sferze życia, stosujemy dyscyplinę kościelną?

Wizerunek seksu zgodny z Bożym planem

Lecz być może jeszcze gorsze jest, że Kościół w swej pruderii tłumił pogłoski o transcendencji, pochodzące z seksualności człowieka, mogące wskazywać na Stwórcę. Tej sferze życia ludzkiego Stwórca przypisał znacznie więcej, niż można to sobie dziś wyobrazić. Ograbiliśmy seks ze świętości, a w rezultacie - przez próby tłumienia, przez odmawianie go ludziom, przez niezdarne usiłowanie poskromienia seksu – daliśmy mu siłę fałszywej nieskończoności. W seksie nadal tkwi moc. Jednak tylko nieliczni dostrzegają w nim coś, co wskazuje na jego Wynalazcę.

Niewielu chrześcijan „celebruje” seks, jak to czynią na przykład z cudami przyrody. Znam wiele pieśni wysławiających piękno stworzenia, ale żadnej, która sławiłaby seksualność w podobny sposób jak Pieśń nad Pieśniami i Księga Przypowieści. Podczas starej anglikańskiej ceremonii zaślubin mąż oświadczał swojej wybrance: „moim ciałem oddaję ci chwałę”, uznając, że seks jest darem od Boga i może stać się formą składania Mu czci, a nawet sposobem uwielbiania.

Nagość kobiety dziełem Boga - stwierdził William Blake, przedstawiając swą listę cudów natury, podobną do tej z Księgi Hioba - [to] cząstka wieczności nieobjęta ludzkim okiem”8. Blake był bliski prawdy: prawdziwie chrześcijański pogląd głosi, że nagie ciało, przeznaczone zarówno dla oczu mężczyzny, jak i kobiety, jest rzeczywiście cząstką wieczności.

To Bóg stworzył seks. Gdy przyjrzałem się bliżej anatomii człowieka, zdumiałem się starannością, z jaką Bóg zaplanował fizjologię seksu. Integralne spojrzenie na świat zakłada, że jest to świat Boga, w którym napotykamy wskazówki mówiące o pierwotnym zamyśle Stworzenia, mimo że dziś daleki jest on od tego ideału. Kiedy odczuwam pożądanie, nie muszę czuć się winny, jakby przydarzyło mi się coś nienaturalnego. Powinienem raczej dojść śladem pożądania aż do jego źródła - poszukując odpowiedzi na pytanie o Boży zamiar.

Pożądanie

Słyszeliście, iż powiedziano: Nie będziesz cudzołożył. A Ja wam powiadam, że każdy, kto patrzy na niewiastę i pożąda jej, już popełnił z nią cudzołóstwo w sercu swoim” (Mt 5:27-28). Tym najwyraźniejszym w całej Biblii stwierdzeniem, dotyczącym pożądania seksualnego, Jezus trafia w sedno. Przyznaje, że dotyczy ono wnętrza człowieka („w sercu swoim”), niezależnie od tego, czy „zewnętrznie” coś się wydarzyło. Poza tym Jezus łączy pożądanie seksualne z relacjami osobowymi, utożsamiając je w tym przypadku z cudzołóstwem. To uderzające! Mężczyzna patrzący na kobietę z pożądaniem nie chce, by jego zachowanie wyszło na jaw. Skupia się przy tym wyłącznie na samej przyjemności, jaką z tego ma. Dla niego wszystko rozgrywa się w sferze abstrakcji. Jezus obnaża fałszywość takiego myślenia. Natknąłem się niedawno na pastorską poradę Marcina Lutra dotyczącą pożądania: „Ktoś jednak mógłby powiedzieć: Czekanie na wstąpienie w związek małżeński jest nie do wytrzymania i bardzo obciążające! I miałby rację. Jest to bardzo podobne do innych trudności, na które napotykają wierzący, takie jak post, uwięzienie, zimno, choroba i prześladowanie. Pożądanie stanowi poważne obciążenie. Musisz mu się przeciwstawić i walczyć z nim. Ale kiedy pokonasz pożądanie dzięki modlitwie, twoje życie modlitewne poprawi się, a twoja wiara wzrośnie”9.

Uderzyło mnie, że spośród wymienionych przez Lutra przeciwności tylko nieliczne mogłyby zagrażać dziś chrześcijanom w krajach wysoko rozwiniętych. Pozbyliśmy się wielu problemów, szeroko rozpowszechnionych w świecie naszych przodków. Pożądania jednak nie udało się nam wyeliminować. Wręcz jeszcze je udoskonaliliśmy. Zaawansowana technika umożliwiła współczesnemu społeczeństwu oddzielenie pożądania seksualnego od relacji osobowych. W seksie, mającym zespolić dwoje partnerów, fizyczne pożądanie wiąże się z intymnością. Dziś człowiek daje upust swym chuciom, siedząc w domu (lub nawet za biurkiem w pracy) i oglądając obcych sobie ludzi, rozebranych i uprawiających seks. Uleganie takiemu pożądaniu, wyzutemu z aspektu osobowego, może prowadzić do uzależnienia i często niszczy prawdziwe relacje. Żona odkrywająca, że jej mąż nie potrafi obejść się bez pornografii, może czuć się odrzucona, utracić poczucie własnej wartości, zdradzona w swej intymności.

Luter słusznie uznaje, że pożądanie jest nie tylko fizycznym zmaganiem, lecz także walką duchową. Popęd wabi nas, odciągając od seksu zgodnego z zamysłem Boga, by zaoferować drogę na skróty, iluzoryczny świat samozaspokojenia. Potrzebujemy pomocy, by zaprowadzić porządek w świecie naszych żądz - tak aby odzwierciedlały prawdziwe relacje.

Pożądanie to poważna uciążliwość” - stwierdza Luter, świadom potęgi pożądania. Wie, jak może cierpieć człowiek z niezaspokojonymi popędami. Józef oparł się pokusie i został wtrącony do więzienia. „Przez wiarę Mojżesz [...] wolał raczej znosić ucisk wespół z ludem Bożym, aniżeli zażywać przemijającej rozkoszy grzechu, uznawszy hańbę Chrystusową za większe bogactwo niż skarby Egiptu; skierował bowiem oczy na zapłatę” (Hbr 11:24-26). Zarówno Józef, jak i Mojżesz zwrócili się nie przeciwko przyjemności w ogóle, a raczej przeciwko pewnemu jej rodzajowi. Jak każde pokuszenie, pożądanie seksualne sprawia, że skłonni jesteśmy dać wiarę raczej zwodniczemu kłamstwu niż trudnej do przyjęcia prawdzie.

Czystość i miłość

Zobowiązanie się do czystości jest wysiłkiem zmierzającym do zaprowadzenia porządku w życiu osobistym, w świecie pozbawionym porządku. Do czystości można dążyć zarówno w celibacie, jak i w związku małżeńskim. W obu tych stanach mamy do czynienia z samotnością, a czasami z udręką, podobnie jak z nadzieją. Jezus obiecał: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt 5:8). Warto zwrócić uwagę na zakres tej obietnicy: nie mówi ona, że znajdą całkowite spełnienie seksualne i rozwiążą swój problem samotności, ale że będą oglądać Boga. Walka z pokusami i dążenie do czystości wiąże się ze stratą, ale przynosi także zysk - zysk obiecywany przez Jezusa w Kazaniu na Górze.

Czasami ulegam pożądaniu. Nie przeczę, ze widok nagiego ciała kobiety, czy to w muzeum sztuki, czy w czasopismach bądź w Internecie, przyciąga mnie jakąś tajemniczą siłą. Nasza kultura mistrzowsko wyspecjalizowała się w „technice” seksu, odartego z relacji, a ja padam jej ofiarą. Muszę wszak powiedzieć, że kiedy oprę się pokusie i przeleję energię seksualną w sferę małżeńską - a z całą pewnością jest to proces o wiele bardziej skomplikowany i zarazem nie tak samolubny - obsesyjna moc seksu zanika. Atmosfera się oczyszcza. Małżeństwo staje się bardziej podobne do nieba. Moje życie z Bogiem przynosi niespodziewane nagrody.

Prawdziwa miłość powoduje, że mężczyzna pragnie nie jakiejś kobiety, ale jednej szczególnej – samej ukochanej, a nie przyjemności, która ona może dać. Słowa piosenek o miłości, które nieustannie słyszymy, obiecują więcej niż ktokolwiek może dać.

Miłość romantyczna może być źródłem intrygujących poszlak o istnieniu transcendencji. Myślę o tej, którą kocham, w dzień i w nocy. Żyję w uniesieniu. Lecz potem nastaje twarda rzeczywistość, pojawia się znudzenie, nadchodzi podeszły wiek czy śmierć. Nie da się podtrzymywać w nieskończoność tego stanu uniesienia, ale przynajmniej daje mi to przelotne wyobrażenie, jak Bóg utrzymuje taki stan u siebie. Może tak właśnie Bóg patrzy na nas?

Miłość romantyczna nie zniekształca naszego widzenia, lecz je wyostrza. Biblia, opisując Bożą miłość do człowieka, posługuje się językiem i opisem miłości romantycznej. Podczas ceremonii ślubnej czyta się zazwyczaj poniższy werset: „Albowiem nikt nigdy ciała swego nie miał w nienawiści, ale je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus Kościół, gdyż członkami ciała Jego jesteśmy. Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, i połączy się z żoną swoją, a tych dwoje będzie jednym ciałem. Tajemnica to wielka, ale ja odnoszę to do Chrystusa i Kościoła” (Ef 5:29-32). Intymność seksualną – jedno z najbardziej poruszających przeżyć człowieka - Bóg używa jako ilustrację, wskazującą na coś bardziej doniosłego, świętego, spoza widzialnego świata.

Ochrona przed prawdziwą stratą

W pewnym sensie najbardziej podobni do Boga stajemy się właśnie jako mąż i żona. Dobrowolnie obnażamy naszą wrażliwość na zranienie. Ryzykujemy. Dajemy i otrzymujemy jednocześnie. Uprawiając seks odczuwamy pierwotną rozkosz, wkraczając w inny wymiar duchowej więzi. Dwie całkowicie odrębne istoty tworzą dosłownie jedno ciało, przeżywając przez krótki czas jedyne w swoim rodzaju zespolenie. Dwie całkowicie odrębne istoty otwierają najgłębsze zakamarki swego wnętrza, doświadczając w rezultacie nie straty, lecz zysku. W pewien sposób „ta wielka tajemnica”, której Paweł nie stara się nawet zgłębiać, ten najbardziej ludzki akt, objawia coś z natury Bożej rzeczywistości, z Jego relacji ze stworzeniem, a być może relacji istniejącej wewnątrz samej Trójcy.

Na tym poprzestanę, bowiem dalsze rozwijanie tej myśli mogłoby okazać się świętokradztwem, natarczywością ignoranta, który chce koniecznie zbadać coś, czego nie jest w stanie zrozumieć, wyjawić tajemnicę, której odkryć się nie da. Osobiście postrzegam biblijne zasady nie tyle jako arbitralne, mające ograbić człowieka z seksualnych przygód, lecz raczej jako wytyczne, których przestrzeganie chroni pewien skarb. Z jego ogromnej wartości może sobie zdać sprawę jedynie ktoś pozostający z drugim człowiekiem w relacji wyłączności, opartej na przymierzu.

Ograniczenie seksu do małżeństwa nie gwarantuje, że osiągniemy w naszym życiu seksualnym cokolwiek ponad fizyczne zaspokojenie. Może jednak stworzyć pewien klimat - poczucie bezpieczeństwa, intymność, zaufanie - który od czasu do czasu pozwoli nam odczuć prawdziwe znaczenie seksu. Małżeństwo stwarza ramy bezpieczeństwa, potrzebne do przeżywania seksu, chroniąc nas od poczucia winy, podstępu czy innych niebezpieczeństw. Nastoletnia młodzież boi się, że poważne potraktowanie biblijnych ostrzeżeń przed uprawianiem seksu przedmałżeńskiego oznacza stratę – rezygnację z ekscytujących przeżyć. W istocie te przestrogi mają uchronić ich przed prawdziwą stratą. To wierność ustala granice swobody dla seksu.

Seks jest siłą tak potężną, że młody człowiek nie umie wyobrazić sobie nawet, że jakaś inna rzecz może go przyćmić. Większość małżonków odpowie, że seks w małżeństwie nie jest ani tak łatwy, ani tak istotny, za jaki uważali go przed ślubem. Owszem, jest wyrazem intymności i dostarcza przyjemności. Ale małżeństwo to głównie podejmowanie codziennych decyzji, godzenie pracy zawodowej z obowiązkami w domu, wychowywanie dzieci, dochodzenie do porozumienia w spornych kwestiach, zarządzanie domowym budżetem i inne sprawy, niezbędne w prowadzeniu domu.

Małżeństwo sprawia, że pryskają złudzenia o seksie takim, jaki dzień w dzień prezentują nam środki masowego przekazu. Niewielu z nas ma za żonę filmową gwiazdę, której figura zapiera dech, lub za męża - przystojniaka typu macho, o zniewalającym spojrzeniu. Nasi partnerzy to zwykłe istoty ludzkie - zwyczajni mężczyźni i kobiety, o nieświeżym oddechu i spoconych ciałach, roztaczających niekonieczne przyjemne zapachy, jakie towarzyszą rozmaitym czynnościom fizjologicznym, o włosach w nieładzie i ogryzionych paznokciach. To kobiety, które mają krwawienia menstruacyjne. To mężczyźni, którzy częściej lub rzadziej ponoszą klęskę w łóżku. To ludzie, którzy dają upust złym nastrojom i wprawiają nas w zakłopotanie w miejscach publicznych; którzy większą wagę przykładają do zaspokajania potrzeb dzieci niż naszych. Żyjemy z ludźmi, którzy oczekują od nas współczucia, tolerancji, zrozumienia i niekończących się pokładów przebaczenia. A my? Jesteśmy w tym podobni do naszych partnerów. Jesteśmy tacy sami. Oto ironia, kryjąca się za magnetyzmem seksu: seks wabi nas do związku, który okazuje się twardą szkołą czegoś, co jest nam o wiele bardziej potrzebne niż doraźna przyjemność - miłości pełnej poświęcenia.

Znam wielu ludzi żyjących w związkach małżeńskich. Każdemu od czasu do czasu przychodzi do głowy myśl, czy przypadkiem nie poślubił niewłaściwej osoby. Z tego właśnie powodu potrzebne jest nam coś więcej, niż relacja oparta o chwilowe emocje. Potrzebujemy czegoś wystarczająco silnego, by przemóc okoliczności życia i nie dać się nimi przytłoczyć. Tekst pradawnej przysięgi małżeńskiej zawiera niezbędne zobowiązanie: „na dobre i na złe, w bogactwie i w biedzie, w chorobie i w zdrowiu, będę kochać cię i szanować, dopóki śmierć nas nie rozłączy, jak Bóg zrządzi”.

Jedność zapieczętowana przez Boga

Purytanie mawiali, że małżeństwo to „kościółek w Kościele”10. To strefa testowania, ale także rozwijania własnej duchowości. Dzień po dniu małżeństwo nawołuje obojga partnerów, by miłowali, przebaczali i byli wierni sobie nawzajem. Wzywa do ciężkiej pracy, która wszak ma sens tylko wówczas, kiedy małżonkowie będą w jakiś sposób przekonani, iż uczestniczą w relacji zasadzającej się w wieczności. Wytrwałem w trudnych chwilach mojego małżeństwa z tego samego powodu, dla którego wytrwałem w trudnych chwilach mojej wiary - ponieważ uważam, że zarówno małżeństwo, jak i wiara przylegają do sfery istotnej dla wieczności.

Większość z nas potrzebuje lat, a może całego życia, by uświadomić sobie, co oznacza jedność z drugim człowiekiem. Poznajemy nasze silne i słabe strony oraz wypracowujemy sposoby, jak dzielić się naszą siłą. Uczymy się, kiedy wolno posunąć się dalej, a kiedy dobrze będzie się wycofać, kiedy ukoić, a kiedy rzucić wyzwanie. W miarę dzielenia wspólnej rzeczywistości przez dwie niezależne osoby pojawia się stopniowo coś w rodzaju przemienienia.

Po trzydziestu trzech latach małżeństwa mam trudności z rozróżnieniem mojego własnego punktu widzenia od punktu widzenia mojej żony. Tyle mnie nauczyła o naturze człowieka, że kiedy spotykam innych, postrzegam ich w dużej mierze tak jak ona. Nie mogę sobie wyobrazić podróży zagranicznych bez jej smakowych preferencji przy wyborze potraw, bez jej celności w obserwowaniu innych kultur, bez jej postrzegania piękna.

W trakcie wielu lat, w wyniku wytrwałej modlitwy i ustawicznego wysiłku powstało coś nowego: jedność zapieczętowana przez Boga, która umożliwia nam uporanie się z trudnościami finansowymi, przeprowadzkami, chorobą, utratą rodziny i przyjaciół, a także z przemijalnością stanów zachwytu czy rozkoszy, które na początku przyciągnęły nas do siebie. Co dotyczy jej, dotyczy i mnie; co dotyka mnie, dotyka i ją. Wkraczałem w małżeństwo przeświadczony, że miłość będzie dla nas niczym zaprawa murarska dla cegieł. Zamiast tego dowiedziałem się, że małżeństwo to rzecz niezbędna, by nauczyć mnie, czym jest miłość.

Jezus wskazuje źródło tej jedności: to Bóg zaplanował małżeństwo. Małżeństwo to Boży zamiar dla człowieka - zamiar, który miał realizować się już od chwili stworzenia. Małżeństwo jest powołaniem do spędzenia życia w partnerstwie, polegającym na dawaniu siebie. Tak o nim myślą jedynie nieliczne pary, a takich, które potrafiłyby to wyjaśnić, jest jeszcze mniej. Jest to jednak zakorzenione w samym stworzeniu, w naszym powołaniu do tworzenia przyczółków nieba czy rozpowszechniania „znaków” Bożego Królestwa w szeroko rozumianej kulturze. Socjologowie na podstawie przeprowadzonych badań twierdzą, że oprócz szczerze oddanych Bogu chrześcijan, niewielu jest w stanie przekonująco wyjaśnić, dlaczego pozostaje w związku małżeńskim11.

Małżeństwo pod względem społecznym jest tworem arbitralnym, elastycznym, podatnym na przedefiniowanie. Małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety ustanowiony przez Boga to całkowicie inna sprawa. Każdy test wierności to także test duchowy oraz moralny. Bóg zechciał, aby małżeństwo stanowiło znak relacji zbudowanej na miłości - takiej, jakiej On dla nas pragnie.

Oprac. red. na podstawie: Philip Yancey, Pogłoski o tamtym świecie, Wydawnictwo Credo, 2005.


1 Promiskuizm - przypadkowe, bezładne stosunki płciowe z wieloma partnerami; brak reguł współżycia seksualnego i małżeńskiego - przyp- tłum.

2 Annie Dillard, The WritingLife, Harper and Row, New York 1989, s. 18.

3 Michael Ryan, Secret Life: An Autobiography, Pantheon, New York 1995, s. 335

4G. K. Chesterton, cyt. w: „Mars Hill Review”, lato 1997, s. 19.

5 William Szekspir, Burza, tłum. Zofia Siwicka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1956, akt IV, scena 1, ss. 105-106.

6 Cyt. w: Steven Ozment, Re-inventing Family Life, „Christian History", nr 39, s. 22.

7 Daniel da Volterra w 1564 r. na zlecenie Pawła III domalował szaty nagim postaciom ze słynnego fresku Michała Anioła „Sąd Ostateczny”, czym zyskał sobie pogardliwy przydomek il Braghettone - „Spodniarz”.

8William Blake, Małżeństwo nieba & piekła, tłum. Franek Wygoda, Rękodzielnia Arhat, Wrocław 2002, s. 39.

9Martin Luther, By Faith Alone, World, Grand Rapids, Michigan 1998, czytanie z dnia 24 kwietnia.

10 Cyt. w: Joseph Campbell, Potęga mitu: rozmowy Billa Moyersa z Josephem Campbellem, ttum. Ireneusz Kania, Wydawnictwo Znak, Kraków 1988.

11Robert N. Bellah, Habits of the Heart, Harper and Row, New York 1985.




Copyright © Słowo i Życie 2013