Słowo i Życie nr
                  1/2013




Bronisław Hury

Związki partnerskie. O co chodzi?

Od kilku lat, co jakiś czas w mediach robi się głośno o związkach partnerskich, ostatnio za sprawą sporu wokół ustawy dotyczącej tej kwestii w Sejmie. O co właściwie chodzi?

Gdy kobieta i mężczyzna żyją pod jednym dachem to zwykle uważamy ich za małżeństwo. Bywa jednak, że małżeństwem nie są. O takich dawniej mówiło się, że żyją na „kocią łapę”, co pochlebne nie było. Po drugiej wojnie światowej nieusankcjonowanych ślubem związków pojawiło się więcej. W czasie wojny rodziny zostały rozrzucone po świecie i często nic o sobie nie wiedziały. Powojenna niepewność jutra z jednej strony i rozluźnienie norm moralnych z drugiej sprzyjały praktyce układania sobie życia na bieżąco. Większość kochających się par zawierała jednak związek małżeński. Zazwyczaj narzeczonym zależało też na ślubie kościelnym, co w praktyce powojennej Polski oznaczało dwa śluby: jeden w urzędzie stanu cywilnego, drugi w kościele. Często czynili tak nawet funkcjonariusze partyjni, choć oficjalnie do tego się nie przyznawali.

W naszym kraju małżeństwo od wieków było pożądanym stanem. Konkubinaty zdarzały się rzadko i raczej nie z wyboru, a wskutek życiowych komplikacji. Wyjątkiem były w XIX wieku środowiska artystycznej bohemy, demonstrujące pogardę dla konwenansów i norm społecznych. Dopiero w drugiej połowie XX wieku zaczęły pojawiać się pary, żyjące ze sobą bez ślubu z wyboru. Najczęściej były to pary studenckie, akcentujące swój sprzeciw wobec skostniałej ich zdaniem tradycji. Ważniejsze było dla nich uczucie niż jakiś oficjalny papier – tak przynajmniej mówili. Większość z tych związków rozpadała się, ale niektóre okazywały się trwałe. Czasem sankcjonowano je potem ślubem, ale jakaś ich część pozostawała niezalegalizowana. Trudno orzec, jak szerokie było to zjawisko, statystyki go bowiem nie obejmowały. Dane GUS-owskie ujęły dopiero rok 2002, odnotowując prawie 200 tys. par bez ślubu, co stanowiło 1,9 % ogólnej liczby gospodarstw domowych1.

Nie jest jasne, czy w tej liczbie były także homoseksualne pary. Wcześniej z homoseksualizmem mało kto realnie się zetknął. Dopiero przemiany ustrojowe 1989 roku przyniosły trendy i tendencje, z jakimi Zachód zmagał się od rewolucji hippisowskiej roku 1968. Wraz z tak oczekiwaną wolnością publicznie pojawiły się rzeczy, o których wcześniej co najwyżej mówiło się prywatnie. Publicznie prostytucja, pornografia czy homoseksualizm nie istniały. Po przemianach jako pierwsze pojawiły się pornograficzne wydawnictwa rzucające się w oczy niemal w każdym kiosku. Potem repertuar się poszerzał i programy telewizyjne „wzbogaciły się” o wyświetlane nocą filmy z nagością, a język rodzimej kinematografii stał się więcej niż potoczny. Po kilku latach Internet dopełnił listy zachodzących zmian, choć z pewnością jej definitywnie nie zamknął.

Obnażona intymność

W rezultacie tych przemian dzisiejsi nastolatkowie w publicznym obiegu znajdują więcej niż to, co należało do tajemnej wiedzy pokolenia ich dziadków i rodziców. Wiedzy, do której dostępu broniła bariera wieku lat szesnastu czy nawet osiemnastu. Seksualność i związana z nią erotyka przestała być przedmiotem fascynacji, stała się czymś powszechnie dostępnym a więc i czymś, co łatwo powszednieje. Jednak próba jakiejkolwiek reglamentacji w tej sferze napotyka na stanowcze protesty pod hasłami wolności słowa i wolności obywatelskich. Pod naporem wciąż poszerzającej swoje terytorium seksualności zaczęły też migrować granice tego, co przyzwoite i dopuszczalne w publicznym obiegu. Reklama jako pierwsza została wzięta w jej posiadanie. Na początku lat dziewięćdziesiątych o podpaskach w reklamie mówiło się „z pewną taką nieśmiałością”. Kto dziś zawracałby sobie głowę takimi subtelnościami? Tuż za reklamą poszły programy rozrywkowe, występy niektórych dziennikarzy oraz zachowania młodzieży. Dziś w szkołach nie rozmawia się o tarczach identyfikujących uczniów poza szkołą czy o skromności i przyzwoitości ubioru, ale o inicjacji seksualnej gimnazjalistów i czy przeniesienie do innej szkoły licealistki w ciąży jest uzasadnione.

To, co dotąd było rzeczą osobistą i intymną, o czym publicznie mówiło się co najwyżej w sposób zawoalowany lub poetycki, zostało obnażone i wyciągnięte na scenę oraz ekran. W płciowości człowieka, ze swej natury fascynuje tajemnica, niedosyt, poszukiwanie i odkrywanie tego, co nieznane2. Skoro w publicznym obiegu znalazło się wszystko, co fascynować mogło, więc przedmiotem zainteresowania stało się to, co dotąd było skrywane. W takiej atmosferze zaczęły ujawniać się i żądać dla siebie akceptacji i uznania grupy z odmiennościami w zakresie seksualności: mężczyźni i kobiety o skłonnościach homoseksualnych.


Wynaturzenie żąda akceptacji

Warto zaznaczyć, że takie zachowania nie są „wynalazkiem” ostatniego czasu. W starożytności homoseksualizm był znany, a w niektórych okresach i społecznościach ujawniał się szczególnie. Biblia tego rodzaju zachowania nazywa grzechem, czyli były one rozpoznane (1 M 19:1-9; 3 M 20:13; Sdz 19:22; Rz 1:18-32; 1 Kor 6:9). Nowością jest, że to co dotąd uważane było za godne potępienia, za wynaturzenie, za wstydliwy margines, zaczęło żądać dla siebie akceptacji i uznania za normę. Dobitnym tego przykładem jest to, że związki osób tej samej płci zaczęły domagać się oficjalnego usankcjonowania i przywilejów zastrzeżonych dotąd dla małżeństw.

Stało się tak zapewne i dlatego, że HIV rozprzestrzeniający się m.in. drogą płciową, w znacznym stopniu wpłynął na ograniczenie rozwiązłego stylu życia, niezależnie od orientacji seksualnej. Gdy w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku doniesienia o AIDS stały się alarmujące, gwałtownie zaczęto poszukiwać przyczyn szerzenia się tej choroby. Okazało się, że oprócz narkomanów grupą ryzyka są głównie prostytutki i ich klienci oraz środowiska homoseksualne, a przyczyna tkwi w licznych i przypadkowych kontaktach. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych media donosiły, że w tych środowiskach zapanowała nawet swoista moda „na wierność”. Wierność w świecie prostytucji z oczywistych względów była wykluczona a przynajmniej ograniczona do pewnej liczby stałych kontaktów. Natomiast w środowiskach homoseksualnych dotąd rzadko mówiło się o stałych związkach czy partnerach. W literaturze i sztuce były wprawdzie próby przedstawiania więzi łączących osoby tej samej płci analogicznie do uczuć między mężczyzną i kobietą ale na tym podobieństwa się kończyły. Teraz jednak stałe związki homoseksualne stały się modne.

Niezależnie od środowisk homoseksualnych istniały przecież pary hetero żyjące bez ślubu, czasem nawet mające dzieci. Musiały one sobie jakoś radzić, mimo że prawo dawało przywileje tylko formalnym związkom. Wcześniej taki stan rzeczy traktowano jako oczywistą konsekwencję odrzucenia powszechnie obowiązującego prawa: Kto nie szanuje prawa, nie korzysta z jego przywilejów. Gdy jednak pary homoseksualne zaczęły domagać się uznania dla siebie, żyjące w nieformalnych związkach pary hetero zażądały uznania ich związków za wartość samą w sobie, a nie za brak formalnego usankcjonowania. I tak oto zaczęto żądać prawem przewidzianych przywilejów, jednocześnie to prawo ignorując.

Koncepcja związku partnerskiego

Powstała więc koncepcja związku partnerskiego, czyli nie opartego na przysiędze małżeńskiej, ale związanego zwykłą umową. Taka umowa zawierałaby to, na co zgodzą się obie strony. W każdej też chwili można by ją wypowiedzieć i zerwać. Tego rodzaju partnerski związek nabywałby wszakże przywilejów, zastrzeżonych dotąd dla małżeństwa. Krótko mówiąc, według tej koncepcji obok instytucji małżeństwa dopuszcza się związek dwu osób niezależnie od ich płci, ale pojęciowo i prawnie praktycznie się je zrównuje. Jakkolwiek przy forsowaniu tej koncepcji argumentem jest ułatwienie życia parom homoseksualnym i nieformalnym związkom hetero, to proponowane rozwiązania idą o wiele dalej. W istocie prowadzą do obniżenia rangi małżeństwa, a nawet podważenia sensu instytucji małżeństwa. Gdyby chodziło wyłącznie o ułatwienia w życiu wspomnianych par, to możliwości uzyskania ich daje już obowiązujące prawo, jak choćby składane w jednostkach służby zdrowia oświadczenie woli o udzielaniu informacji o stanie zdrowia wskazanej osobie. Czyni to przecież każdy, niezależnie od stanu cywilnego.Co do innych kwestii jakieś rozwiązania z pewnością można znaleźć, podobnie jak te już istniejące w sprawie nadania nazwiska ojca nieślubnym dzieciom i prawa alimentacyjnego. 

Małżeństwo – Boży zamysł

Małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety z pewnością jest zamysłem Boga: „I stworzył Bóg człowieka na obraz swój. Na obraz Boga stworzył go. Jako mężczyznę i niewiastę stworzył ich. I błogosławił im Bóg, i rzekł do nich Bóg: Rozradzajcie się i rozmnażajcie się, i napełniajcie ziemię, i czyńcie ją sobie poddaną; panujcie nad rybami morskimi i nad ptactwem niebios, i nad wszelkimi zwierzętami, które się poruszają po ziemi!” (1 M 1:27-28). „Dlatego opuści mąż ojca swego i matkę swoją i złączy się z żoną swoją, i staną się jednym ciałem” (1 M 2:24).

Na kartach Biblii nie znajdujemy żadnych dodatkowych szczegółowych instrukcji odnośnie małżeństwa. Nie ma nawet wzmianki, że ma być zawierane uroczyście. Czytamy co najwyżej o zawarciu małżeństwa lub o jego rozpadzie. Faktem jednak jest, że związek mężczyzny i kobiety jest tak ważny, że człowiek pod każdą szerokością geograficzną wytworzył dla niego specyficzną formę instytucji, odróżniającą od wszelkich innych form swojej aktywności. Niezależnie więc od kultury czy religii, małżeństwo na przestrzeni wieków i na całym obszarze naszej planety cieszyło się uznaniem, cechowało trwałością i otaczane było szczególnymi względami i przywilejami. Jak wszystko na ziemi bywa niedoskonałe, tak i trwałość małżeństwa okazywała się ułomna.

Niezmienna była jednak sama idea małżeństwa - jako trwały, wyłączny i dozgonny związek mężczyzny i kobiety. Ta idea wynika z uwarunkowań biologicznych, psychicznych i duchowych człowieka. Znalazła odzwierciedlenie w kulturze, obyczaju i systemach religijnych. Biblia wyjaśnia, że taki był zamysł Stwórcy wobec człowieka. Pan Bóg przywołuje więzi między małżonkami jako ilustrację relacji Boga z człowiekiem (Ef 5:21-33). Podważając tę ideę małżeństwa, kruszymy także wzorzec i standard dla ludzkich zachowań. Niszczymy to, co Bóg nosi w swoim sercu wobec nas, wzorzec naszej więzi z Bogiem, do jakiej moglibyśmy tęsknić.

Nie tylko spór polityczny

Cywilizacja Zachodu wyrasta z myśli judeochrześcijańskiej, a kultura i dorobek cywilizacyjny świata antycznego stał się czynnikiem transmisyjnym przekazu biblijnego. Tu nie chodzi o jakieś ułatwienia dla kogokolwiek. To nie jest tylko spór polityczny. Tu chodzi o głęboki konflikt o charakterze cywilizacyjnym i duchowym. Chodzi o odcięcie Zachodu od judeochrześcijańskich korzeni, o odrzucenie kotwicy, jaką są biblijne normy moralne. Alternatywą zaś jest swobodny dryf w ateistyczny egzystencjalizm. Temu też służy cała dziedzina nauk społecznych, zwana gender studies, skupiająca się na kulturowych i społecznych procesach konstruowania norm męskości i kobiecości, internalizacji owych norm oraz społecznych konsekwencji ich obowiązywania3. Nie po darmo Pan Jezus stawia pytanie: „Tylko, czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18:7-8).

Chrześcijanie niewątpliwie swoje przekonania czerpią i opierają na Piśmie Świętym, również w kwestii małżeństwa. Ale przecież nikt - niezależnie od przekonań religijnych i światopoglądowych - nie jest w stanie podważyć roli małżeństwa w wychowaniu następnych pokoleń, wręcz przetrwaniu narodu. Nie jest to więc stanowisko dyktowane względami religijnymi., a raczej to płynące z Biblii przesłanie okazuje się kluczowe dla człowieka.

Trzeba też odróżnić dyskryminację od zwykłej uciążliwości życia, wynikającej z samego bytowania na ziemi i konieczności stawienia czoła odmienności poglądów otaczających nas ludzi. Jeśli małżeństwo zachowa swój uznany status, to każda para wybierająca związek nieformalny musi się liczyć z tym, że jej status nie będzie cieszył się tak wysokim uznaniem. Bo też każda para, nie będąca małżeństwem, nie ponosi trudu zachowania trwałości małżeństwa, a gdy ono się jednak rozpada, nie boryka się z całą procedurą rozwodu. Ta procedura została ustanowiona właśnie po to, by związek małżeński podtrzymać, a nie szybko rozwiązać. Jeśli więc byłoby dopuszczone zalegalizowanie związku partnerskiego zwykłą umową i co za tym idzie zrównanie go w przywilejach z małżeństwami, to te ostatnie zasadnie poczują się dyskryminowane.

Dziś jeszcze nie myśli się powszechnie, że para planowo zamieszkuje ze sobą przelotnie, a umowę spisuje co najwyżej tak, jak czyni się przy najmie mieszkania. Czy tak właśnie nie stanie się za parę lat, nikt gwarancji nie da. Przeciwnie, obserwuje się ku temu dążenia. Przykładem mogą być doniesienia z Brazylii o zarejestrowaniu trójkąta dwóch kobiet i jednego mężczyzny, jako związku partnerskiego. Świeckie media odnosiły się do tego faktu wielce przychylnie4. Komentujący go troje profesorów filozofii i etyki nie widziało w tym nic niestosownego ani nieetycznego, wręcz przeciwnie – oceniali to nader przychylnie5. Brazylia to przecież chrześcijański krąg kulturowy, w którym poligamia od niemal dwóch tysiącleci była nieobecna. Teraz nagle okazuje się, że luźnemu poligamicznemu związkowi przyklaskują intelektualne autorytety. Czy z naszą cywilizacją nie dzieje się coś niepokojącego?

Badanie wskazują, że monogamia nie jest wyłącznie chrześcijańskim postulatem. Jest naturalnym sposobem bytowania najprymitywniejszych nawet ludów, gdzie moralność nie wypływa ze znajomości Biblii. Poligamia zaś pojawiała się wtedy, gdy warunki życia stawały się lżejsze i uwaga człowieka nie musiała być skupiona na okolicznościach życia. Z wielożeństwa korzystali tylko zamożniejsi mężczyźni, a systemy religijne jakoś to sankcjonowały6.  Przez wieki Zachód cieszył się rosnącym dobrobytem, ale to nie prowadziło do poligamii. Wyniesione z chrześcijaństwa moralne zasady hamowały dotąd tego rodzaju zapędy, choć od Oświecenia Zachód konsekwentnie odchodzi od chrześcijaństwa.

Bez wątpienia sama instytucja małżeństwa nie czyni go trwałym. To raczej wyobrażenie, czym małżeństwo jest, zaowocowało kulturową jego oprawą i prawnym obudowaniem. Podobnie usankcjonowanie związku partnerskiego zwykłą umową jest przejawem wyobrażenia, czym taki związek jest, nie zaś dążeniem do zniesienia dyskryminacji kogokolwiek.

Zachować Boże standardy

Zasadne jest więc pytanie: Co chrześcijanie mają myśleć i jak się zachować wobec presji i oskarżeń środowisk liberalnych, że odmawiamy parom bez ślubu i homoseksualistom prawa do życia tak jak chcą?

Opowiadając się za utrzymaniem tradycyjnego statusu małżeństwa, nie zabraniamy komukolwiek żyć jak chce. Pan Bóg pozwala wszystkim nam grzesznikom żyć na ziemi i wszystkich jednakowo obdarza swoim błogosławieństwem (Mt 5:45). Także nazywając grzech grzechem, Bóg pozostaje wobec wszystkich nas dobrotliwym Ojcem, pragnącym naszego dobra. Tak więc i my mamy postępować podobnie. Nie należy mylić pojęć. Mamy okazywać szacunek i przychylność każdemu. Niedopuszczalne jest napastliwe traktowanie czy poniżanie kogokolwiek z racji jego skłonności homoseksualnych. Obce nam są hasła i zachowania środowisk skrajnie prawicowych i nacjonalistycznych. W wymiarze społecznym ma się to przejawiać w możliwie najszerszym dostępie do wszelkich życiowych udogodnień dla każdego, niezależnie od statusu społecznego czy orientacji seksualnej. Te kwestie da się rozwiązać w cywilizowany sposób na wiele sposobów, niekoniecznie „majstrując” przy ustawach dotyczących małżeństwa i rodziny. Żyjących zaś ze sobą homoseksualistów czy pary hetero bez ślubu nie trzeba koniecznie uszczęśliwiać zrównywaniem ich statusu z małżeństwami. Wystarczy sporządzić listę spraw i je niezwłocznie rozwiązać. Nie ma potrzeby zamazywania granic między tym, co społecznie pożądane i otaczane opieką państwa, a tym co jest po prostu przejawem życia. Nie możemy także ani w nauczaniu, ani w praktyce umniejszać roli małżeństwa, nawet gdyby status małżeństwa w ustawodawstwie państwowym został sprowadzony wyłącznie do partnerskiej umowy.

Mamy pozostać wierni biblijnemu nauczaniu. Sposób zawierania małżeństw uwarunkowany jest kulturowymi i obyczajowymi względami. Ceremonie ich zawierania mogą być najprostsze i sprowadzone do podpisania zwykłej umowy, ale dla naśladowców Chrystusa jego biblijna treść pozostaje niezmienna. W tej kwestii nie zewnętrzny przepis, ale Boże Słowo jest dla nas podstawą. Wierność Bożym standardom zawsze owocuje błogosławieństwem. Zabiegajmy więc w naszych modlitwach i codziennym życiu, by nasze małżeństwa nam samym dobrze służyły, by były ostoją pokoju i radości, stanowiły fundament zdrowych rodzin i stawały się dobrym świadectwem niezależnie od panujących w świecie trendów.

  1. http://www.sgh.waw.pl/zaklady/zahziaw/ozakl/publikacje/art%20kul.PDF (str.104)

  2. http://kosmos.icm.edu.pl/PDF/2003/5.pdf

  3. http://pl.wikipedia.org/wiki/Gender_studies

  4. http://wyborcza.pl/1,75477,12383067,Trojkat_jako_zwiazek_partnerski___oficjalnie_zarejestrowany.html

  5. http://wyborcza.pl/1,86676,12394689,Zalegalizowany_trojkat_to_koniec_hipokryzji___OPINIE_.html?

  6. http://pl.wikipedia.org/wiki/Ma%C5%82%C5%BCe%C5%84stwo_%28instytucja_spo%C5%82eczna%29

  7. http://pl.wikipedia.org/wiki/Poligamia



Copyright © Słowo i Życie 2013