Ela Nazarczyk

Z Bogiem sam na sam

Znów sobota, kolejny dzień tygodnia, to takie oczywiste. Co robić? Czym zająć czas? Ech, standardowe pytania. Prawdę mówiąc, nie miałam problemu z odpowiedzią. Wiedziałam już w piątek, gdy Wiesia zaprosiła mnie na Puławską.

Pan Bóg zaprosił nas na spotkanie. Brzmiało trochę dziwnie i tajemniczo - LABIRYNT, więc tym bardziej moja ciekawość musiała zostać zaspokojona. Na miejscu o umówionej godzinie jesteśmy gotowe na spotkanie. To, co działo się później, nie jest łatwe do opisania. Okazało się, że jest to indywidualne spotkanie z Bogiem. Jednakże było ono inne od tych moich codziennych ‘sam na sam’. Przed wejściem do labiryntu dostałam słuchawki i mp3 (hi-tech na spotkanie) oraz latarenkę z zapaloną świeczką. I w drogę...

Półmrok, połączone ze sobą komnaty i w każdej ogromne emocje. Wydawałoby się, że cóż takiego może się wydarzyć? A jednak przydały się chusteczki przygotowane dla uczestników, w tym i dla mnie. Oj, działo się...

Miłe głosy w słuchawkach prowadziły od komnaty nr 1, przedstawiającej świat i tempo życia, poprzez kolejne, w których pięknie przypomniano mi o Tym, który mnie stworzył i dlaczego to zrobił. To, jaka jestem, zawdzięczam Jemu, Bogu mojemu. To On stworzył ten świat, piękny świat, w którym często jesteśmy zagubieni, bezradni.

W następnej komnacie był list do mnie od Boga Ojca. Coś niesamowitego! Wiem, że mnie kocha i opiekuje się mną, i ma z tym nie mało pracy. Wiem też, że obdarza mnie łaską. Ech... Ja, taka malutka i bezbronna, mam takiego wspaniałego Ojca. To fakt.

Dalsza droga prowadziła do uroczego zakątka z fontanną. Tu mogłam wrzucić kamień, symbolizujący moje problemy, zmartwienia i uwolnić się od nich. Taka lżejsza, bez zbędnego balastu, trafiłam na rozdroże. I co teraz? Wyjść czy iść dalej? Faktycznie, lżejsza mogę już wyjść i iść spokojniejsza do domu, ale... I tu pojawił się niedosyt i ponownie ciekawość. Przecież to nie może być koniec mojej podróży z Bogiem. To ma jakieś inne zakończenie.

Statysta o wyglądzie matrixa, po moim wyborze pójścia dalej z Bogiem, do Boga, wskazuje drogę. Chwytam latarenkę i idę dalej. Wita mnie komnata z krzyżem, z wbitymi gwoździami, w uszach słyszę muzykę: „...to nie gwoździe Cię przybiły, lecz mój grzech, to nie ludzie Cię skrzywdzili, lecz mój grzech...”. Ten widok i ta pieśń powaliły mnie na kolana (dosłownie). Do tego tablice i arkusze z grzechami i słabościami wypisanymi przez tych, którzy byli tu przede mną. I teraz ja - sam na sam z Jezusem i z moimi grzechami i słabościami. Gdy usłyszałam: Weź swój gwóźdź i przybij go do krzyża... - przemilczę, co działo się we mnie, zanim poszłam dalej.

Jednak to nie koniec drogi. Następna komnata to ilustracja znaczenia słów: „Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją...”. W kolejnej Wieczerza Pańska, Jezus i ja, sam na sam, „w cieniu Jego rąk...”. Dalej mam możliwość wstawienia się za kimś bliskim, za kimś, kto potrzebuje zbawienia. I zaproszenie do napisania listu do Boga.

Ten opis nie oddaje w pełni klimatu i atmosfery tego, co tam przeżyłam. W miejscu, do którego tylko ja miałam dostęp. Na każde wspomnienie spędzonych tam chwil mam miłe mrowienie po plecach...

Po wyjściu z labiryntu i ochłonięciu stwierdziłam, że muszę kogoś na takie spotkanie umówić. Tak też zrobiłam, zapraszając mojego przyjaciela, poszukującego Boga. Też był pod wrażeniem.

Szkoda, że Was tam nie było. Wierzę jednak, że macie swoje chwile sam na sam z Panem Bogiem i są one nie mniej ekscytujące niż zorganizowany przez Społeczność Chrześcijańską „Puławska” spektakl.

[Tekst ukazał się w USETimes'ie – biuletynie Ursynowskiej Społeczności Ewangelicznej. Wykorzystano za zezwoleniem].


Copyright © Słowo i Życie 2008
Słowo i Życie - strona główna