numer 2/2004


Leszek Szuba

Wspominając początki i dążąc do celu

Osobiście nie bardzo byłem zaangażowany czasowo i emocjonalnie w budowę sandomierskiej kaplicy. Od 3 lat, choć nadal mieszkam w Sandomierzu, moje myśli i serce są w Tarnobrzegu - 15 km od Sandomierza, gdzie służę jako misjonarz sandomierskiego zboru.

Na inauguracyjnym nabożeństwie, w trakcie pokazu slajdów, przypomniałem sobie, jak to się wszystko zaczęło. 14 lat temu przeżywałem kryzys w moim życiu. Trudne życiowe doświadczenia podważyły moją ufność do przyjaciół, rodziny, ludzi i Kościoła. Wydawało się, że nie ma wyjścia z depresji i beznadziei, w jakiej się znalazłem. Nawet pobyt w pięknym Paryżu nie był w stanie tego zmienić, a to, co tam zobaczyłem, tylko pogłębiło moje przekonanie, że życie nie ma głębszego sensu. Wokół widziałem tylko ludzi zapatrzonych w siebie, zagonionych zdobywaniem pieniędzy, pozycji czy kolejnych przyjemności. Myślałem, że jeśli moje życie ma polegać na czymś takim, to nie bardzo chce mi się żyć. Wróciłem do kraju, a po głowie zaczęły mi chodzić złe myśli. Wiedziałem, że tak nie może dalej być i muszę się na coś zdecydować.

Pewnego dnia, idąc z kolegą przez park, spotkałem Adama Byrę. Znaliśmy się trochę już wcześniej. Od razu zauważyłem, że Adamowi coś „odbiło”. Był jakiś inny, mówił o Bogu i Jezusie. Pomyślałem, że w tej Grecji, z której właśnie wrócił, coś mu się musiało stać! Kiedy po kilku dniach znalazłem się w jego domu, spostrzegłem, że jego żona Ola też podobnie myśli. Mówili o Bogu, Jezusie, o Jego dobroci i miłości. Byłem oporny i próbowałem podważać ich przekonania. Powoli jednak ich argumenty zaczęły do mnie trafiać. Najbardziej dziwiło mnie to, że o Jezusie mówili tak, jak by się z Nim przed chwilą widzieli. Również to, jak się do Niego modlili mocno mnie poruszało. Nie spotkałem się wcześniej z takim podejściem do wiary i Boga.

Bywałem u nich prawie codziennie, przez wiele godzin. Ich codzienne życie, choć nie idealne, było diametralnie inne od tego, co do tej pory widziałem. Czułem się z nimi bardzo dobrze. Miałem jeszcze sporo problemów i bardzo mi pomagało to, że oni naprawdę byli tym zainteresowani i modlili się o mnie. Ciągle też czytali Biblię i tam szukali odpowiedzi na różne sytuacje. Postanowiłem, że też zacznę ją czytać. Słowa z niej płynące zaczęły mi uświadamiać, kim jestem, kim jest Bóg i Jezus, i co On dla mnie zrobił. Zrozumiałem, że muszę zacząć wszystko od nowa, ale już razem z Jezusem. Postanowiłem oddać Mu swoje życie. Pamiętam, jak pierwszy raz głośno się modliłem i wyznałem, że Jezus jest moim Panem. I pamiętam, że Ola i Adam szczerze cieszyli się z tego.

Od tamtej chwili minęło sporo czasu. Przeszliśmy przez wiele różnych doświadczeń, dobrych i złych, ale tamten czas jest dla mnie ciepłym wspomnieniem. Najbardziej cieszę się jednak z tego, że najlepsze jest wciąż jeszcze przede mną. Gdy chrzciliśmy się razem z Olą i Adamem w zaprzyjaźnionym zborze w Niemczech, na świadectwie chrztu otrzymałem piękny werset Słowa Bożego: Bracia, ja o sobie samym nie myślę, że pochwyciłem, ale jedno czynię: zapominając o tym, co za mną, i zdążając do tego, co przede mną, zmierzam do celu, do nagrody w górze, do której zostałem powołany przez Boga w Chrystusie Jezusie (Flp 3,13-14).

Może rok po nawróceniu, gdy zastanawiałem się, co dalej mam robić, Bóg przez doświadczenie i Słowo Boże wlał w moje serce bardzo silne pragnienie docierania do ludzi i zwiastowania im Ewangelii. Zaczęło się od najbliższych. Początki nie były łatwe, ale dziś cieszę się, że najbliższa rodzina i kilku znajomych należy już do Chrystusa.

Przez 10 lat (połowę z tego wspólnie z Adamem) prowadziłem działalność gospodarczą w budownictwie. Pod koniec tego okresu moje życie duchowe wisiało na włosku. Chciałem zrezygnować, ale nie wiedziałem, jak się mam z tego wyplątać. Bóg jednak miał na to sposób - jedna z firm oszukała mnie i nie wypłaciła należności. Dla mnie i mojej rodziny zaczął się trudny czas. Trzy lata 12-godzinego dnia pracy i spłacania długów dały mi niezłą szkołę. Sytuacja była tak dramatyczna, że w końcu zrezygnowałem całkowicie z budowlanki i podjąłem pracę w sklepie. Dziś dziękuję Bogu za tamto doświadczenie.

Wtedy rozpocząłem też razem z żoną jeździć do Tarnobrzega do jednej z sióstr, która nie mogła uczestniczyć w tygodniu w grupie domowej. Niedługo po tym Liga Biblijna wystąpiła do zboru z propozycją wspierania działań misyjnych. Zaproponowano mi udział w dwuletnim szkoleniu. Zrezygnowałem z pracy w sklepie i rozpocząłem służbę w Kościele jako ewangelista-misjonarz, równocześnie biorąc udział w programie Ligi Biblijnej. Obecnie jestem pracownikiem Ligi Biblijnej, odpowiedzialnym za tzw. Projekt Filip, mający na celu pobudzenie chrześcijan do indywidualnej ewangelizacji. Jestem szczęśliwy i wdzięczny Bogu, ponieważ mogę być bezpośrednio zaangażowany w ewangelizację, co już na samym początku Bóg położył mi na sercu.

Słowo Boże rozprzestrzenia się nadal. Grupa w Tarnobrzegu powiększyła się. Teraz jest tam dziewięć ochrzczonych osób, a kolejne dziewiątka jest objęta naszą opieką duszpasterską. Dziś moje marzenia nie są związane z moją osobą, lecz z Kościołem w Polsce. Marzy mi się sytuacja, gdy wszyscy wierzący będą świadomi swojego powołania. Chętnie cytujemy, że jesteśmy „rodem wybranym, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem nabytym”, a zapominamy o celu: „abyście rozgłaszali cnoty tego, który was powołał z ciemności do cudownej swojej światłości” (1 P 2,9).

Mam nadzieję, że zbór w Sandomierzu i społeczność tarnobrzeska, i cały Kościół będzie się rozwijać właśnie w tym kierunku, że wszystko, co daje nam dobry Bóg, będzie służyło temu, aby żyjący wokół nas ludzie mogli poznać Jezusa Chrystusa i przyjąć zbawienie, przygotowane dla każdego.


Copyright © Słowo i Życie 2004
Słowo i  Życie - strona główna