Czasopismo Słowo i Życie - strona główna
numer 4/2002

Copyright © Słowo i Życie 2002

Wcielone Słowo

Nie dajmy się zwieść sentymentalnym obrazom, przedstawiającym otoczone zwierzętami Dzieciątko w żłobie.
Czy byłby to pałac Salomona, czy grota pasterzy, w niczym nie zmieniłoby to stopnia samouniżenia, jakiego dokonał Boży Syn. Stanie się człowiekiem było tym prawdziwym aktem ukorzenia się, jako dobrowolne odarcie się z należnej chwały niebios
.


„A z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak…” – tymi słowami ewangelista Mateusz zaczyna opis życia i działalności Jezusa (Mt 1,18). Wcześniej podał genealogię sięgającą Abrahama, by dowieść, że ów Galilejczyk narodzony w Betlejem należy do rodu królewskiego i kapłańskiego, z którego miał pochodzić Mesjasz – Boży Pomazaniec.

Pominąwszy wstępne wyjaśnienia, poświecone Marii i Józefowi, ze zdziwieniem można stwierdzić, że same narodziny zajmują mniej niż pół wersetu: „Gdy zaś Jezus narodził się w Betlejemie Judzkim za króla Heroda…” (Mt 2,1a). Brak jakichkolwiek szczegółów kontrastuje z pełnym dramatyzmu nakreśleniem wizerunku innych postaci: mędrców, Heroda i mieszkańców Jerozolimy, Marii i Józefa – ich radości, gniewu, trwogi i zadumy. Sam Jezus natomiast – przyczyna i centrum wydarzeń – jest jakby ukryty w głębokim cieniu.

Kolejna Ewangelia, według Marka, pomija całkowicie narodziny Jezusa. I choć zaczyna się od słów: „Początek ewangelii o Jezusie Chrystusie, Synu Bożym” (Mk 1,1), nie ma tam choćby jednego słowa o pierwszych dniach czy nawet latach Jego życia.

Łukasz, zamierzając spisać dzieje Jezusa zgodnie z wszelkimi kronikarskimi prawidłami, zaczyna swą Ewangelię od osoby kapłana Zachariasza – ojca Jana Chrzciciela, wybranego jeszcze przed poczęciem na herolda Zbawiciela. W księdze spisanej przez lekarza z zawodu, a historyka z zamiłowania najwięcej jest szczegółów dotyczących przyjścia Jezusa na ten świat. Nie ma tam jednak bohaterów z relacji Mateusza: mędrców ze Wschodu, okrutnego króla i trwożnych obywateli stolicy. Pojawiają się natomiast ludzie z drugiego krańca drabiny społecznej – pasterze i mieszkańcy małego miasteczka Betlejem. Odmienne są także emocje: radość i zdziwienie. Jest także całkiem nowy wymiar całego wydarzenia – nadprzyrodzony. Ludzie zostają poinformowani o narodzinach Zbawiciela przez wysłannika nieba, mogą też oglądać aniołów wielbiących Boga. Dla oddania dramatyzmu owych wydarzeń Łukasz trzykrotnie wspomina mizerne warunki narodzin, mówiąc, że Jezus został „położony w żłobie” (Łk 2,7.12.16).

Czwarta Ewangelia – według Jana – nie odmalowuje obrazu znanego z pism Mateusza i Łukasza. Nie ma tam słowa o Marii, Józefie, pasterzach, Herodzie, mędrcach czy nawet aniołach.

Rozpoczyna się słowami przypominającymi patos i harmonię pierwszego zdania Biblii: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, a  Bogiem było Słowo” (J 1,1). Taka jest wersja genealogii Jezusa Chrystusa w wydaniu Umiłowanego Ucznia. Pisząc po grecku i adresując swe przesłanie do ludzi, którym myśl i filozofia hellenistyczna nie były obce, użył terminu Logos – który znaczył między innymi: Boże słowo, Boża mądrość lub Boży duch.

Podążając tropem wytyczonym pierwszymi słowami, Jan dodaje kolejne pociągnięcia do wizerunku Mesjasza: „wszystko przez nie [Słowo] powstało” (J 1,3), „w nim było życie… [będące] światłością” (J 1,4), która okazała się potężniejsza od próbującego ją pokonać mroku (J 1,5). I w końcu, po przedstawieniu swojej wersji rodowodu Chrystusa, Jan opisał narodziny Jezusa: „Prawdziwa światłość, która oświeca każdego człowieka, przyszła na świat” (J 1,9), „A Słowo ciałem się stało i zamieszkało wśród nas” (J 1,14). A opisując środek i koniec życia Wybawiciela ludzkości użył prostych słów: „Ujrzeliśmy chwałę Jego, chwałę, jaką ma jedyny Syn od Ojca” (J 1,14), „łaska zaś i prawda stała się przez Jezusa Chrystusa” (J 1,17) i dochodzi do kresu opisu: „Boga nikt nigdy nie widział, lecz jednorodzony Bóg, który jest na łonie Ojca, objawił Go” (J 1,18).

Dzisiaj chyba ten właśnie opis narodzin Jezusa z Nazaretu – Chrystusa Pana, Pomazańca Bożego, Syna Człowieczego i Syna Bożego, Jednorodzonego Boga, Umiłowanego – przemawia do mnie najbardziej.

Z krótkich opisów przekazanych przez Mateusza i Łukasza ludzie stworzyli swoistą scenkę rodzajową, która wyraża smutki i ludzkie tęsknoty za sprawiedliwością i radością, ale tylko krok dzieli ją od taniego sentymentalizmu.

To, co dało pole do fantazji ludowym twórcom i pożywkę dla dorocznej pobożności, wynikało raczej z czci i zaniemówienia ewangelistów wobec próby wyrażenia tego, co niewyrażalne, i opisania tego, co przerasta wszelki język i poznanie. Bo jakże opisać znanego autorom Ewangelii i większości ich czytelników Jahwe, którego imienia nie śmiano nawet wymówić? Jak zamknąć w ułomnościach słowa doskonałość Tego, który zapytany o swe imię, odpowiedział: „Jestem, który jestem”? Jak utożsamić z niemowlęciem owiniętym w pieluszki Tego, który dał się poznać jako Adonaj (Mój wielki Pan), El Szadaj (Bóg Wszechmogący), El Eljon  (Bóg Najwyższy), El Olam (Bóg Wieczności) i El Roi (Bóg, który widzi)?

Czy podanie kolejnych szczegółów w czymkolwiek by się przyczyniło do wejścia za kolejną zasłonę, prowadzącą do poznania tajników tego wydarzenia? Czy pomogłoby zgłębić tajemnicę, jaką skrywają słowa „A z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak…” (Mt 1,18)? Czy warto podejmować próbę ogarnięcia umysłem tego, że Stwórca stał się z własnej woli podobnym do swego stworzenia? Że Garncarz wszechświata stał się kruchą gliną, która z prochu powstała i w proch się obróci?

Nie da się tego ogarnąć i nie da wyjaśnić. Mateusz i Łukasz chcieli od pierwszych wersetów malować najważniejszy według każdego z nich obraz Zbawiciela; pierwszy – Króla, a drugi – Człowieka. Nie mieli natomiast zamiaru odtwarzać scenerii Jerozolimy czy Betlejem. Marek, autor najkrótszej i najmocniej trzymającej się realiów Ewangelii, nie zamierzał nawet w takich kategoriach oddawać cudu narodzin Jezusa. Jan zaś ujął ów cud w słowa pełne symboli, które będą też przenikały resztę Jego Ewangelii: Słowo, życie, światłość, świat, narodziny, łaska i prawda, moc.

Janowi zawdzięczamy najpiękniejszy i chyba najgłębszy wgląd w narodziny Jezusa: „Słowo ciałem się stało”. Boża miłość, wieczność, władza, moc, sprawiedliwość, łaska, świętość i dobroć zostały zamknięte w ciele człowieka – Słowo Wcielone objawiło Najwyższego Boga. Tylko niepojęty w swej wielkości Bóg mógł zdecydować się na krok takiego uniżenia. Nie dajmy się zatem zwieść sentymentalnym obrazom, przedstawiającym otoczone zwierzętami Dzieciątko w żłobie. Czy byłby to pałac Salomona, czy grota pasterzy, w niczym nie zmieniłoby to stopnia samouniżenia, jakiego dokonał Boży Syn. Stanie się człowiekiem było tym prawdziwym aktem ukorzenia się, jako dobrowolne odarcie się z należnej chwały niebios. Apostoł Paweł ujął to tak: „wyparł się samego siebie… i stał się podobny ludziom; a okazawszy się z postawy człowiekiem, uniżył samego siebie” (Flp 2,7-8).

Wcielenie Słowa było rozpoczęciem dramatu, którego ostatni akt rozegrał się na wzgórzu Golgoty. Wszechwiedzący Bóg znał każdy moment swej ziemskiej egzystencji, zanim jeszcze Gabriel został posłany do dziewicy z Nazaretu. I nie był zapewne dla Zbawiciela ludzkości najbardziej bolesny brak miejsca w gospodzie, twardość żłobu, ubóstwo, doświadczanie głodu i pragnienia, brak domu, niezrozumienie, odrzucenie, niesprawiedliwe osądzenie, oplucie, biczowanie, wyszydzenie, cierniowa korona na skroniach czy nawet ukrzyżowanie, ale chyba owa rozpacz wyrażona okrzykiem: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. Oddalenie od Boga, które wielu z nas przyjmuje za normalny stan w swym życiu, dla Zbawiciela ludzkości było powodem najgłębszej rozpaczy. Godziny agonii na krzyżu były tak przerażające nie z powodu powolnego duszenia się i fizycznego umierania, ale z powodu śmierci duchowej, która tak często jest dobrowolnym, nieprzymuszonym wyborem człowieka.

I chociaż Bóg posłał Swego Syna, „który stał się dla nas mądrością od Boga i sprawiedliwością, i poświęceniem, i odkupieniem” (1 Kor 1,30). I chociaż „Chrystus Jezus przyszedł na świat, aby zbawić grzeszników” (1 Tym 1,15). I chociaż zapowiedziano, że przybędzie „światłością z wysokości, by objawić się tym, którzy są w ciemności i siedzą w mrokach śmierci, aby skierować nogi nasze na drogę pokoju” (Łk 1,78-79)… to Jan nie mógł nie napisać: „Na świecie był i świat przezeń powstał, lecz świat Go nie poznał. Do swej własności przyszedł, ale swoi Go nie przyjęli” (J 1,10).

I ponownie, opisując dramat Słowa Wcielonego, użyto niewielu zwykłych, pozbawionych emocji słów. Tak z natchnienia Ducha Bożego przedstawiono, że Jezus był gotów wkroczyć jako człowiek w największą nawet biedę ludzkości – rozpacz niekochanych, ból porzuconych, gniew niezrozumianych, lęk zranionych, udrękę samotnych, łkanie konających, w chorobę, ułomność, kalectwo i śmierć. Zstąpił z tronu wyniosłego i przyjął postać sługi, który umywa nogi, dotyka trędowatych, karmi zgłodniałych, wysłuchuje chciwych, poucza zakłamanych, jada u wyniosłych. To nie Bóg powiedział: „Człowiek to brzmi dumnie”. Jezus „nie potrzebował świadectwa o człowieku; sam bowiem wiedział, co było w człowieku” (J 2,25) i właśnie dlatego przyszedł, by przywrócić i odnowić odbicie Boga w człowieku – koronie swego stworzenia, które stało się zdeformowane, zamazane i niepełne.

Jest mi w tym roku wstyd, okropnie wstyd, kiedy myślę o narodzinach Jezusa. Nie ze względu na żłób i brak miejsca w gospodzie, ale dlatego, że przez tak wiele lat dobrowolnie wybierałam życie bez Boga, dumna ze swojej niezależności. Że ten akt największego poświęcenia, samozaparcia i uniżenia, jaki dokonał się wraz z pojawieniem się Chrystusa Jezusa w Betlejem, był w moim przypadku przez dziesiątki lat daremny. Ale jest mi tak bardzo wstyd również dlatego, że także dzisiaj bliższe jest mi ckliwe rozczulanie się nad Dzieciątkiem niż dostrzeżenie podniesionej kurtyny, która odsłoniła dramat rozpoczęty w tym momencie w niebie i na ziemi.

Jednocześnie jednak przepełnia mnie wdzięczność dla Bogu za to, że posłał Swego Jednorodzonego Syna na ten świat dla ocalenia od wiecznej nocy i bólu każdego człowieka, w tym także mnie. Nie potrafię wyrazić swej wdzięczności dla Jezusa Pana, który był posłuszny woli Ojca aż do końca, do agonii duchowej i fizycznej, abym mogła dziś, żyjąc w tym świecie bólu i mroku, oczekiwać dni spędzonych w Jego Królestwie światłości.

Przepełnia mnie też  wdzięczność dla ewangelisty Jana za to, w jaki sposób opisał narodziny Jezusa. To dzięki niemu nieco więcej zrozumiałam z tego, co się tak naprawdę wydarzyło jakieś dwa tysiące lat temu.
I może dlatego myśląc dziś o tym pierwszym okrzyku życia wydanym w Betlejem, chylę czoło przed tym ostatnim – okrzykiem śmierci, a w istocie zwycięstwa nad nią. Bo przecież narodziny Chrystusa Jezusa to początek Dobrej Nowiny, a Jego śmierć to jej potwierdzenie.

MIRKA WÓJCIK


Na początku Słowo było,
u Boga, w Bogu,
z Boga się zrodziło.
 
Odwieczne Słowo Boże,
bez którego ni życie, ni światy,
nic istnieć nie może.
Chwalą niebios Słowo znaczone,
pełne łaski i prawdy,
światu objawione.
Ziemskim Słowo się stało,
dla ludzi, po ludzku
w sąsiedztwie zamieszkało.
Na ratunek Słowo posłane,
wśród swoich nie przyjęte,
przez innych nie rozpoznane.
Z tego Słowa życie czerpiemy
z łaski, łaskę za łaską
wiarą przyjmujemy.
Odwieczne Słowo w ludzkiej Osobie
to prezent,
ofiarowany światu i tobie.
WAB

Copyright © Słowo i Życie 2002

Słowo i Życie  nr 4/2002