Słowo i Życie nr 4/2002
numer 4/2002

Copyright © Słowo i Życie 2002

- Jestem Królem Salem – powtórzył starzec.
- Dlaczego Król rozmawia z pasterzem? – spytał chłopiec onieśmielony i zauroczony zarazem.
- Jest wiele po temu powodów. Ale powiedzmy, że najważniejszy jest ten, iż jesteś zdolny spełnić Własną Legendę.
Młodzieniec nie miał pojęcia, co to była “Własna Legenda”.
- To jest to, co zawsze pragnąłeś robić. Każdy z nas we wczesnej młodości wie dobrze, jaka jest jego Własna Legenda. W tym okresie życia wszystko jest jasne, wszystko jest możliwe, ludzie nie boją się ani pragnień ani marzeń o tym, co chcieliby w życiu osiągnąć. Jednak w miarę upływu czasu jakaś tajemnicza siła stara się dowieść za wszelką cenę, że spełnienie Własnej Legendy jest niemożliwe.
                                                                                                                                                Paulo Coelho, „Alchemik”

Misjonarzowi jest łatwiej 

- czyli o życiu z wiary

Niedawno po raz kolejny odmówiono mi wydania zaproszenia. Jesteśmy w Rosji. Mamy przed sobą jeszcze 2 tygodnie. Żyjemy w napięciu i oczekiwaniu na cud. Czy mamy wracać do Polski? Chcę ufać Bogu, że pozwoli nam tutaj zostać. A zaczęło się od tego, że gdy ostatnim razem wjeżdżaliśmy do Rosji, na granicy wysadzono nas z pociągu. Po dwóch godzinach okazało się, że żona z dziećmi może jechać dalej, a mnie bez wyjaśnienia odprawiono do Polski. Mieliśmy 30 sekund na decyzję, co zrobić: wracać całą rodziną czy zaryzykować, że żona pojedzie do Rostowa z trójką małych dzieci, a ja - jak Pan pozwoli - spróbuję wjechać jeszcze raz. Dzięki Bogu, tydzień później dołączyłem do nich.

Patrząc na nasz 6-letni pobyt w Rosji stwierdzam, że doświadczyliśmy różnych rzeczy: niebezpieczeństw, zastraszenia, samotności i braku zrozumienia, a nawet odrzucenia przez niektórych braci, braku owocu, zniechęcenia, trudności finansowych, ciężkich warunków życia itd. A jednak twierdzę, że misjonarzowi jest łatwiej! Co mam na myśli? Dla chrześcijanina sensem życia, istnienia jest oddawanie chwały Bogu. A chwałę oddajemy Mu przez życie z wiary: “Bez wiary zaś nie można podobać się Bogu” (Hbr 11,6); „A sprawiedliwy mój z wiary żyć będzie. Lecz jeśli się cofnie, nie będzie dusza moja miała w nim upodobania” (Hbr 10,38). Jeśli tak, to łatwiej jest żyć z wiary, będąc misjonarzem. Wtedy jest się bowiem w pewien sposób zmuszonym ufać Bogu, bo często nie ma wyboru.

Lepszy od innych?
Czy więc przez to, że jestem misjonarzem, czuję się lepszy od innych? Broń Boże!

Po pierwsze wydaje mi się, że my chrześcijanie często wpadamy w pułapkę dzielenia spraw na “duchowe” i “świeckie”. Wiara, teologia, czytanie Słowa, modlitwa, post, ewangelizacja to sfera duchowa, wyższa, ważniejsza. Praca zaś, nauka, biznes, polityka, sztuka, fizyczne potrzeby to sprawy niższe, świeckie. Taki podział często doprowadza do rozdwojenia osobowości. Na nabożeństwach, w grupach modlitewnych czy biblijnych jesteśmy „duchowi”. W codziennym zaś życiu jesteśmy podobni do tego świata i nie ma w nas świadectwa Chrystusowego. A przecież napisano: “I wszystko, cokolwiek czynicie w słowie lub w uczynku, wszystko czyńcie w imieniu Pana Jezusa, dziękując przez niego Bogu Ojcu” (Kol 3,17).

Często też mówiąc o służeniu Bogu jako pastor czy misjonarz, zwłaszcza za granicą, używa się zwrotu: “poświęcić się służeniu Bogu na pełny etat”. Wygląda na to, że inni chrześcijanie służą Bogu tylko na część etatu i bez poświęcenia, bo są zajęci (w pozostałej części etatu) “świeckimi” – niższymi sprawami. Takie myślenie jest bez sensu. Czy można służyć Bogu, żyć z Bogiem na pół etatu? Przecież wszyscy jesteśmy „królewskim kapłaństwem” (1 P 2,9), wezwani do Jego służby na cały etat. A poza tym po prostu spełniamy swoje powołanie, a nie poświęcamy się!

A po drugie, w ciele Chrystusa nie ma lepszych i gorszych członków. “Wprost przeciwnie: Te członki ciała, które zdają się być słabszymi, są potrzebniejsze” (1 Kor 12,22). Każdy niesie odpowiedzialność za wykorzystanie tego, czym go obdarzył Duch Święty. Duch zaś obdarza “rozdzielając każdemu poszczególnie, jak chce” (1 Kor 12,11). Każdy z nas po prostu powinien wiernie wypełnić swoje powołanie.

O bojaźliwych

Co to znaczy wierzyć? Co znaczy żyć wiarą? Byłem zdumiony, gdy niedawno przeczytałem: “Udziałem zaś bojaźliwych i niewierzących, i skalanych, i zabójców, i wszeteczników, i czarowników, i bałwochwalców, i wszystkich kłamców będzie jezioro płonące ogniem i siarką. To jest śmierć druga” (Obj 21,8). Rozumiem: niewierzący, zabójcy, kłamcy czy bałwochwalcy, ale dlaczego bojaźliwi będą potępieni?

Któregoś razu nasz Pan opowiedział przypowieść o dziesięciu minach (Łk 19,11-27). Mowa w niej o człowieku szlachetnego rodu i jego sługach. Przed wyjazdem do dalekiego kraju człowiek ów przywołał swoich dziesięciu sług, dał im po minie (=100 drachm – przyp. red.) i powiedział: “Obracajcie nimi, aż powrócę”. Po powrocie przywołał ich ponownie, “aby się dowiedzieć, ile kto zarobił”. Pierwszy sługa zarobił dziesięć min i dostał w nagrodę władzę nad dziesięciu miastami. Drugi zarobił pięć min i otrzymał władzę nad pięciu miastami. Trzeci zwrócił swoją minę, wyjaśniając, dlaczego trzymał ją w chustce: “Bałem się bowiem ciebie, żeś człowiek surowy; bierzesz, czego nie położyłeś, i żniesz, czego nie posiałeś”. I został osądzony według swoich słów. Zapytawszy: “Dlaczego więc nie dałeś pieniędzy moich do banku? Po powrocie miałbym je z zyskiem?”, odebrano mu minę i dano temu, co miał już dziesięć,

Trzeci sługa bał się swojego pana, bał się utracenia miny, bał się zaryzykować i puścić ją w obieg. Tak oto obawa przed stratą tego, co miał, doprowadziła do tego, że stracił wszystko.

Bojaźń to grzech, który popełniamy, gdy boimy się ryzykować czymś naszym dla zysku naszego Pana; boimy się utraty zysku, opinii, pracy, możliwości wykształcenia, pozycji, rodziny, zboru, swojego życia. Wtedy nie żyjemy z wiary, nie polegamy na Bogu, a na swojej pracy, swoim wykształceniu, swojej pozycji, swojej rodzinie, swoim zborze. Spełniamy różne “dobre uczynki”: modlimy się, chodzimy na nabożeństwo, może nawet uczestniczymy w małej grupie – “poświęcamy” na nią czas. Prowadzimy “normalne” chrześcijańskie życie. Oceniają nas jako dobrego chrześcijanina. Być może czasami wydaje się nam, że to wszystko można by robić i bez Boga. No bo po co nam Bóg, skoro sami sobie dajemy całkiem nieźle radę? Być może czasem nawet zastanawiamy się, czy nie powinniśmy zrobić tego, co leży przygłuszone gdzieś na dnie duszy, ale w końcu po co ryzykować, przecież można coś stracić.

Bojaźń to grzech, który uwidacznia, że nie ufamy Panu tak naprawdę – nie wierzymy Mu. Dlatego bojaźliwi będą potępieni.
   
Spełnienie powołania

W sierpniu 586 roku przed narodzeniem Chrystusa dopełniła się jedna z największych tragedii Narodu Wybranego. Wojska króla babilońskiego Nabukadnesara zburzyły świątynię, domy i mury Jerozolimy. Resztki skarbów świątynnych i ludność zabrano do Babilonu. Nastała ciężka, gorzka noc.

Czterdzieści siedem lat później król perski Cyrus zdobył Babilon i zasiadł na jego tronie. Wkrótce wydał rozporządzenie o odbudowie świątyni w Jerozolimie. I tak Hebrajczycy pod przewodnictwem  księcia Zorobabela i arcykapłana Jozuego, powrócili do Jerozolimy ze zwróconym sprzętem świątynnym, by odbudować świątynię. Zbudowali ołtarz całopalny i zaczęli składać ofiary. Dwa lata później położyli fundamenty pod świątynię. Ale gdy pojawiły się przeciwności, szybko zniechęcili się. Zajęli się troską o swoje życie. Budowali swoje domy i upiększali je, podczas gdy dom Pana leżał w gruzach przez kolejne siedemnaście lat. A żyło im się coraz ciężej, bo utracili Boże błogosławieństwo.

Wtedy to Pan powołał proroka Aggeusza, aby obudzić ich z duchowego snu. Przywódcy i naród posłuchali proroka i wzięli się do odbudowy. Wówczas Pan przez proroka dał im kluczową naukę, dotyczącą życia z Bogiem (Ag 2,10-19). Prorok pyta kapłanów, czy świętość może być przekazywana. Kapłani odpowiadają, że nie. Potem pyta, czy człowiek staje się nieczysty, dotykając nieczystego. Kapłani odpowiadają, że tak. Można to zinterpretować następująco: Kropla czystej wody, dodana do wiadra z brudną wodą, nie czyni jej czystą – podobnie jest ze świętością, nie można jej przekazać. Ale jedna brudna kropla zanieczyszcza całe wiadro czystej wody - rzecz nieczysta czyni nieczystym wszystko, z czym się styka.

Podsumowanie tej biblijnej lekcji brzmi: “Tak to jest i z tymi ludźmi, tak to jest i z tym narodem w Moich oczach – mówi Pan – i także z wszelkim dziełem ich rąk: Cokolwiek oni ofiarują będzie nieczyste” (Ag 2,14). W ten sposób Pan pouczał ich, że dopóki są nieposłuszni Bogu, dopóki nie realizują tego, do czego On ich wezwał, dopóty wszystko, co robią, nie będzie podobać się Bogu i On nie będzie im błogosławić. Cel i sens ich pobytu w Jerozolimie – to odbudowa świątyni, a nie cokolwiek innego. Ich nieposłuszeństwo było tą kroplą brudnej wody, która zanieczyszczała wszystko. Gdy powrócili do odbudowy świątyni, wróciło też do nich błogosławieństwo Boże.

Tak więc, jeśli nie jesteśmy posłuszni Panu w naszym powołaniu (które znamy), to wszystko inne, co robimy, jest dla Niego nieczyste. Jeśli jesteśmy nieposłuszni, to modlitwa, czytanie Słowa, udział w nabożeństwie, wygłaszanie kazania i każde inne zajęcie, nasza praca, nauka, są dla Boga nieczyste. Wyobraźmy sobie ojca, który każe swojemu dziecku iść wyrywać chwasty, a ono zamiast tego posprząta swój pokój. Czy ojciec uzna to za posłuszeństwo? Będzie z niego zadowolony czy raczej je skarci?

Bóg oczekuje od nas spełnienia powołania, wypełnienia tego, do czego On nas powołał i przeznaczył. I jak dobry ojciec będzie nas karcił, dopóki się nie opamiętamy i nie podporządkujemy się Jego woli. A karci nas “dla naszego dobra, abyśmy mogli uczestniczyć w Jego świętości” (Hbr 12,10).

Palenie mostów

Wiara to ryzyko bycia posłusznym Bożemu głosowi: Budować łódź, gdy nie zna się deszczu. Wyjść, nie wiedząc, dokąd się idzie. W wieku 100 lat wierzyć w narodzenie się syna. Być gotowym złożyć jedynaka w ofierze całopalnej. Pozostawić pozycję, bogactwo i dobrobyt, by ulżyć innym. Przejść suchą stopą przez morze. Rozwalić mury miasta okrzykiem. Pokonać stokroć liczniejszą armię wroga. To również ryzyko bycia wyszydzonym, poniewieranym, tułaczem, więzionym, a nawet zabitym ze względu na Chrystusa.

Ci, którzy przeszli próbę, “wyznali też, że są gośćmi i pielgrzymami na ziemi. Bo ci, którzy tak mówią, okazują, że ojczyzny szukają. I gdyby mieli na myśli tę, z której wyszli, byliby mieli sposobność, aby do niej powrócić” (Hbr 11,13-15).

Także “...gdy faraon wypuścił lud, nie prowadził ich Bóg drogą do ziemi Filistynów, chociaż była bliższa, bo pomyślał Bóg, że lud, przewidując walki, mógłby żałować i mógłby zawrócić do Egiptu. Prowadził więc Bóg lud drogą okrężną przez pustynię ku Morzu Czerwonemu” (2 Moj 13,17-18). Aby nie mieli ani sposobności, ani gdzie wrócić.

Jezus powiedział bogatemu młodzieńcowi: “...idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie, po czym przyjdź i naśladuj mnie” (Mk 10,21). I sądzę, że Pan kazał mu sprzedać mienie, aby - gdy pojawią się trudności - nie miał już gdzie wrócić, aby całą nadzieję położył w Bogu.
Nie ma lepszej drogi wiary, jak spalić za sobą mosty zabezpieczenia. Pozbyć się tego, co nam przeszkadza, w pełni ufać tylko Panu. I myślę, że każdy - badając swe serce przed Panem - wie, co to znaczy. Dlatego właśnie misjonarzowi jest łatwiej. Bo spalił wiele mostów, po których mógłby chcieć wrócić, aby szukać bezpieczeństwa poza Bogiem. I właśnie ci, gotowi spalić mosty, podjąć ryzyko, są zdolni spełnić Własną Legendę. A przygotował ją Bóg i każdego z nas powołał do jej wypełnienia.

ROBERT B.   

Copyright © Słowo i Życie 2002

Słowo i Życie nr 4/2002